Jak
słusznie przewidywałem, najbardziej jaskrawa i odważna teza mojej najnowszej
książki pt. „Dzieje kapitalizmu” już wywołuje polemiki.
O tym, że tak będzie wiedziałem jeszcze
zanim przystąpiłem do pisania swojej kolejnej pracy. Teza głosząca, że
rewolucja przemysłowa dokonała się przede wszystkim za sprawą
imperialno-inflacyjnej działalności Anglii, a następnie Imperium Brytyjskiego
była mi bliska od bardzo dawna, choć w środowisku libertariańsko-austriacko-wolnościowym
jej wypowiadanie nie należało nigdy (i nadal nie należy) do popularnych. Tego
typu poglądy można było zawsze usłyszeć w środowiskach wrogich filozofii
wolności oraz austriackiej szkole ekonomii, które cynicznie zalecają ręczne
sterowanie polityką pieniężną zgodnie z określonym paradygmatem (czy to marksistowskim,
keynesistowskim, monetarystycznym czy jakimkolwiek innym).
Czując naturalny wstręt do teorii
Keynesa, Friedmana i im podobnych instynktownie rozumiałem jednak, że o ile w
zakresie swoich ogólnych zaleceń i wniosków są one chybione i prowadzą do
bardzo szkodliwych, jeśli nie katastrofalnych, wniosków, o tyle opisywany przez
nie mechanizm kontroli waluty, czy budżetu państwa odzwierciedla pewną
rzeczywistość funkcjonowania Lewiatana. Na tej zasadzie powtarzana niczym
mantra przez niezliczone rzesze mainstreamowych ekonomistów i historyków
gospodarki teza o tym, że zwiększanie ilości pieniądza w gospodarce (np. w
wyniku odkryć nowych złóż czy też działalności systemu bankowego) pobudza
gospodarkę i zwiększa efektywność wydawała mi się zawsze ciekawa o tyle, że
zdradzała sposób myślenia wszystkich etatystów. Jako zwolennik austriackiej
szkoły ekonomii nie zgadzałem się nigdy z tego typu teoriami, lecz miały one
dla mnie ogromną wartość poznawczą.
W najbardziej bliskim mi środowisku myślicieli
„austrolibertariańskich” przekonanie o bliskich związkach łącząych ze sobą
kreację pustego pieniądza z wybuchem rewolucji przemysłowej jest – i mam tego
pełną świadomość – niezwykle rzadkie, by nie powiedzieć nieobecne. Jeśli
przeczytamy prace Misesa, Hoppego, czy nawet Rothbarda, nie znajdziemy nigdzie
wyrażonej wprost tezy, iż dodruk pieniądza mógł mieć coś wspólnego z nagłą
eksplozją wydajności, efektywności i innowacyjności gospodarki. Wręcz przeciwnie,
szkoła austriacka jest na tyle oddana krytyce kreacji pustego pieniądza, że
odejmuje temu procederowi jakiekolwiek władze i czyni z niego „ultraimpotenta”.
W pewnym sensie nie dziwi to, gdyż austriacy są bodajże jedyną szkoła
ekonomiczną ukazującą w pełni wszystkie negatywne skutki nierynkowych rozwiązań
walutowych. Z drugiej jednak strony przedstawiciele szkoły austriackiej są tak
bardzo skupieni na ukazywaniu zniszczeń i „błędów w alokacji zasobów” wywołanych
przez interwencje państwa na rynku pieniądza, że zapominają kompletnie o tym,
że „błedy w alokacji” nie ograniczają się wcale do tych przedsięwzięć, które w
wyniku kryzysu upadają, lecz obejmują także tysiące przedsięwzięć, które za
sprawą polityki i działań władzy mają przed sobą czasami jeszcze bardzo długie
życie. W „Dziejach kapitalizmu” pokazuję właśnie jak bardzo lekceważona przez
wielu austriaków sfera „błędnie ulokowanych” zasobów gospodarczych przyczyniła
się do stworzenia wielkiej iluzji dobrobytu
Wielki problem związany z
przedstawicielami austriackiej szkoły ekonomii polega przede wszystkim na tym (stwierdzam
to z bólem serca, a nie z satysfakcją) polega na tym, że ulegli lub ulegają
oświeceniowej wizji dziejów, zgodnie z którą świat został wyrwany z „okresu
niemowlęctwa” za sprawą skrajnej ideologii głoszonej od ok. XVIII wieku.
Najlepszym przykładem jest tu Mises, który – z całym szacunkiem dla jego dorobku
– wypowiadał się na temat wieków średnich czy też chrześcijańskiej filozofii niczym
Wolter. Z perspektywy środowiska, w którym wyrósł, czyli blisko
współpracujących z władzą Żydów zamieszkujących Galicję, XIX wiek mógł
faktycznie przedstawiać się jako apogeum wolności, choć niekoniecznie dla pozostałych
narodowości, dla których życie w etatystycznym państwie skłaniało co najwyżej
do emigracji. Dla Misesa, którego rodzina została w czasie rewolucji przemysłowej
nobilitowana w uznaniu za usługi świadczone na rzecz państwa, wcześniejsze
wieki faktycznie musiały wydawać się „ciemnościami”.
Największą świadomość filozoficzną i
historyczną w całej szkole austriackiej miał bez wątpienia Rothbard, który bez
skrupułów czerpał z dawnej filozofii oraz wyśmiewał intelektualne bożki
Oświecenia, lecz mimo wszystko nawet u niego teza o inflacyjnych korzeniach
rewolucji przemysłowej była nieobecna. Co ciekawe, Rothbard poświęcił kilka
książek analizom ukazującym jak bardzo „kolesiowski” i wypaczony był XIX i XX
wieczny kapitalizm, mimo to nie zdobył się nigdy jednak na postawienie tezy,
którą przedstawiłem w „Dziejach kapitalizmu”. Moim zdaniem przypomina to
kwestię aborcji, gdzie Mr Libertarian najpierw zaprezentował zasady filozofii
prawa własności, a następnie błędnie zaaplikował je do rozważań o życiu
płodowym człowieka. W identyczny sposób Rothbard zachował się w kwestii
rewolucji przemysłowej: najpierw w błyskotliwy sposób przedstawił wielką fikcję
kapitalizmu państwowego (m.in. w „Tajnikach bankowości”, „Classical Economics”,
„History of Banking in the United States” czy też „Wall Street, Banks and
American Foreign Policy”), a następnie skapitulował i nie pokusił się o tezę
stanowiącą konsekwentną ewaluację opisywanych wydarzeń.
Wielu osobom, które są zwolennikami
libertarianizmu oraz sympatyzują z austriacką szkołą ekonomii teza, iż
rewolucja przemysłowa, która zapewniła ogrommy skok cywilizacyjny i
technologiczny ma swoje źródło w środkach na wskroś etatystycznych może się
wydawać obrazoburcza. Wyobrażam sobie, że właśnie tak właśnie pomyśleliby nawet
Mises, Rothbard; tak myśli nawet sam Hans-Hermann Hoppe (o czym świadczą jego
tezy). Nie dziwi mnie więc, że moja teza nastraja polemicznie oraz wzbudza
kontrowersje. Uważam jednak, że nie odbiegam w swoich rozważaniach w żaden
sposób od austriackiej teorii pieniądza, gdyż swoją tezę uzupełniam kolejną, o
równie istotnym znaczeniu: świat powstały w wyniku rewolucji przemysłowej nie
zapewnił nam pokojowej i rzetelnej metody bogacenia się społeczeństw, lecz
wprowadził świat na ścieżkę złudnego rozwoju. Otacza nas ogromna ilość
przedmiotów i usług dostępnych dziś za sprawą wielkiego skoku cywilizacyjnego,
ale jednocześnie ta mnogość dóbr nie oznacza realnego bogactwa, gdyż państwo
jest dziś tak potężne, jak jeszcze nigdy. Mamy wokół siebie miliony
przedmiotów, ale przecież sama mnogość przedmiotów nie stanowi żadnej miary
bogactwa. Szkoła austriacka uczy wszak, że zysk jest czymś subiektywnym, a
ogromnym kosztem wielkiego przyrostu przedmiotów i technologii stał się wzrost
potęgi państwa. Rozrośnięte, olbrzymie państwa współczesności kontrolują dziś
więcej niż kiedykolwiek wcześniej i pomimo propagandy „demokracji i praw
człowieka” żyjemy w skrajnie zetatyzowanych społeczeństwach, będących de facto miękkimi totalitaryzmami.
Szkoła austriacka uczy, że sztuczne
zwiększanie pieniądza w obiegu nie tworzy realnego bogactwa, lecz ma jedynie
efekt redystrybucyjny. I dokładnie taką tezę stawiam w „Dziejach kapitalizmu”:
nasz świat odznacza się tym, że mamy wokół siebie tysiące przedmiotów, jest ich
nieporównanie więcej niż 200 lat temu, ale jednocześnie nasza wolność,
stanowiąca absolutną podstawę jakkolwiek rozumianego bogactwa, bardzo przez ten
czas zmalała, a mechanizm, na bazie którego Brytyjczycy zapoczątkowali ok. 300
lat temu okres bezprecedensowego wzrostu materialnej obfitości jest z góry
skazany na porażkę. „Dzieje kapitalizmu” są w tym względzie bardzo
pesymistyczne: inflacyjna fikcja rewolucji przemysłowej wpędziła w nas w
pułapkę wielkich, światowych wojen oraz totalitaryzmu i wcześniej czy później
ulegnie rozpadowi. W obecnym modelu najwięcej dóbr i usług potrafi wyprodukować
ten, kto jest najbardziej agresywny. Tak dłużej się nie da; musimy sięgnąć po
zasady twardego pieniądza przy możliwie jak najdalej posuniętej decentralizacji
w zakresie produkcji pieniądza – trudno o bardziej jednoznacznie „austriacki”
przekaz.
Głoszona przeze mnie teza o tym, że
rewolucja przemysłowa dokonała się przede wszystkim w wyniku imperialnego
dodruku pieniądza może także budzić zastrzeżenia, iż stanowi milczącą pochwałę środków
etatystycznych. Ten fałszywy zarzut może zostać sformułowany przez tych, którzy
uważają, iż moje tłumaczenie ogromnego wzrostu technologicznego oraz
produktywności z okresu rewolucji przemysłowej imperializmem, handlem
niewolnikami, kreacją pieniądza itd. zakłada, iż prawdziwe bogactwo tworzy się
dzięki zastosowaniu środków etatystycznych. Nic bardziej mylnego. Po pierwsze,
jak już wspomniałem, ogromna liczba dóbr nie świadczy jeszcze o realnym
bogactwie. Po drugie, z moich ust nigdy nie pada ani jedna pochwała pod adresem
systemu opartego na kreacji pieniądza. I wreszcie, stosowanie środków
etatystycznych na dużą skalę może przecież zapewnić osobom związanym z państwem
dużą liczbę dóbr (co prawda zawsze czyimś kosztem). W przypadku rewolucji
przemysłowej pewna komplikacja polega na tym, że w społeczeństwach zachodnich
pojawiło się wiele dóbr, których nie odebrano wszak podbitym ludom Afryki czy
Azji, lecz – jak opisuję to dokładnie w „Dziejach” – kluczowe było to, że
kolonie zapewniły przewagę w handlu, zwiększony popyt na własną walutę oraz
umożliwiały kontrolę lądów i mórz w kontekście militarnym.
Mam świadomość, że moja książka i
postawiona w niej teza są czymś nowym i nieobecnym do tej pory w tym kształcie
w ramach tzw. nurtu „asutrolibertariańskiego”, niemniej jednak nie widzę sensu
w pisaniu książek, którym wszyscy by wyłącznie potakiwali i mówili „jest tak,
jak mówisz”. Mam nadzieję, że zaprezentowane przeze mnie podejście w sposób
twórczy odmieni sposób postrzegania dziejów kapitalizmu w naszym środowisku,
choć w sporej mierze kwestia odniesienia się do moich tez wynika z wyznawanego
światopoglądu. Osoby, które przyjęły oświeceniowy światopogląd wraz z całym
dobytkiem (stosunek do filozofii, historii, religii) będą zapewne patrzały na
moją tezę wilkiem; z kolei osoby, które podchodzą do Oświecenia realistycznie, mają
o wiele większą szansę na to, żeby poprawnie odczytać moją tezę.
Teza o tym, "że rewolucja przemysłowa dokonała się przede wszystkim w wyniku imperialnego dodruku pieniądza" niczego nie wyjaśnia. Dlaczego akurat w Anglii, dlaczego akurat wtedy?
OdpowiedzUsuńPsucie waluty kojarzy się raczej z upadkiem państw, a nie z ich rozkwitem. Jeśli już to można powiedzieć, że wzrost gospodarczy pozwalał na zwiększoną emisję pieniądza.
Poza tym w Anglii przez 200 lat panował standard złota więc na czym polegał dodruk? O ile zwiększyła się ilość pieniądza w tym czasie?
Ogromna liczba dóbr świadczy o bogactwie. Można najwyżej dyskutować, że mogłoby być tego więcej albo lepiej rozdzielone.
300 letni okres bezprecedensowego wzrostu materialnej obfitości jest z góry skazany na porażkę? Dlaczego? W jakiej perspektywie? 1000 lat? Miliona? Jak taka porażka będzie wyglądała? Jeśli padnie etatyzm to chyba dobrze?
Jeśli o bogactwie nie świadczy ogromna ilość dóbr , to co w takim razie?
OdpowiedzUsuńNie mówię , że ludzi interesuje tylko to co można zmaterializować ,ale jeśli chcemy mowic o bogactwie w analizie historycznej to najlepiej to zaprezentowac właśnie skokowym wzrostem produkcji.
Oczywiście Wielka Brytania podbijała i zniewalała mnóstwo słabszych ludów , zapewniając sobie przewagę "geoekonomiczną" , jednak najważniejszą rzeczą , która doprowadziła do rewolucji przemysłowej musiała być względnie liberalna polityka we własnym panstwie i postawienie na przedsiąbiorczość.
To obywatele tworzą bogactwo , więc rządzącym na ręke jest dać im przynajmniej taką ilość swobód , aby samemu się później z tego nachapać.
@Pawel-l: na większość Twoich pytań nie mogę odpowiedzieć w tym komentarzu, bo o tym właśnie jest moja nowa książka. Nie sposób w kilku zdaniach opisać procesu, który dokonywał się na przestrzeni 200 lat i więcej. Chciałbym jednak zauważyć, że standard złota nie obowiązywał przez 200 lat, lecz krócej, a wymienialność banknotów Banku Anglii była kilkukrotnie zawieszana nawet na 20 lat. Poza tym, co kilkanaście lat w Wielkiej Brytanii dochodziło do ostrych kryzysów, podobnych do tych, które dziś wywołuje FED.
OdpowiedzUsuńZgadzam się, że ogromna liczba dóbr świadczy o bogactwie, ale bogactwo Imperium Brytyjskiego zostało zbudowane cudzym kosztem. Ponadto, jak napisałem, jest to bogactwo o charakterze nietrwałym, uzależnionym od kolejnych podbojów i władzy politycznej. Nie jest to więc prawdziwe, wolnorynkowe bogactwo zbudowane na pokojowej współpracy, lecz obfitość dóbr dystrybuowanych wedle klucza polityczno-militarnego.
Pytasz kiedy świat kapitalizmu państwowego upadnie? Nie jestem wróżką, lecz widzę, że ta konstrukcja ma nietrwałe podstawy. Po części zaś ten świat już upada, bo przyczynia się do kompletnego zniszczenia cywilizacji chrześcijańskiej, która od wieków stanowiła podstawę naszego kręgu kulturowego.
@kamil22kp: Dziś mamy ogromną ilość dóbr, ale doszło do tego w wyniku interwencji państwa na wielką skalę. Dlatego powinniśmy porównywać obecne "bogactwo" nie z tym, co było przed rewolucją przemysłową, lecz z tym, co moglibyśmy wytworzyć gdyby nie doszło do interwencji państwa. Mamy dziś więc ogrom dóbr, lecz jestem pewien, że mielibyśmy ich o wiele więcej, rozdystrybuowanych w bardziej harmonijny sposób gdyby bogactwo budowano w oparciu o rynkowe zasady gry, a nie monopol Banku Anglii i brytyjskiej armii.
OdpowiedzUsuńPrzyznam szczerze, że kompletnie nie rozumiem dlaczego tak wiele osób daje się nabrać na skokowy wzrost produkcji i traktuje to jako dowód rzeczowy w sprawie. Skoro tak, to czemu nie uznamy, że wszystkie te miliony domów, które zbudowano na kredyt w czasie boomu poprzedzającego kryzys 2008 stanowią wielkie osiągnięcie ludzkości?
I polecam przemyśleć sobie jeszcze raz to, co próbują Wam wciskać tacy ludzie jak ta McCloskey: Anglia podbiła pół świata, kontrolowała 1/4 ludzkości, światowy handel, miała najpotężniejszą armię, najbogatsze kopalnie i rezerwy złota, jej państwo emitowało najbardziej chodliwy dług, handel kontrolowały monopolistyczne kompanie, co jakiś czas wybuchały wielkie kryzysy, ale, broń Boże, nie możecie myśleć, że miało to jakikolwiek związek z państwem. Oto w kraju, w którym od kilkuset lat każdy myślał jak tu zarobić na specjalnych monopolach, jak przekupić Izbę Lordów , jak najlepiej obracać państwowymi obligacjami, jak stać się drugim Cecilem Rhodesem itd. w cudowny sposób pojawili ludzie, którzy wbrew temu wszystkiemu zaczęli z pominięciem państwa tworzyć wartość dodaną. Kto chce wierzyć w tego typu bajeczki, niech sobie wierzy. Pozdrawiam
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńNie napisałem , żeby porównywać bogactwo "podrewolucyjne" z tym co było wcześniej i sam jestem zwolennikiem perspektywy patrzenia co by było gdyby państwo nie istniało.
OdpowiedzUsuńNie przeczę też , że przedsiębiorcy nadający wówczas ton rozwojowi nie korzystali z pomocy rządu ( jakąkolwiek ona formę przybierała) , jednak czy pańskie nastawienie nie powoduje byśmy mysleli , że każda działalność jest zła , bo robiona pod płaszczem państwa?
Np. poprzez regulacje na rynku farmakologicznym tylko mnie udaje się osiągnąć sukces w wytwarzaniu leków , a potencjalni konkurenci ( teraz "podkrańcowi") ze względu na brak odpowiedniej ilości kapitału , która wystarczyła by im by wejść na rynek gdyby takich regulacji nie było są wykluczeni, chociaz bylyby na WOLNYM rynku skuteczniejsi ode mojej skromnej osoby . Czy mnie powinno się w takim krytykować , nawet jeśli nie dostałem żadnych grantów od władzy?
@kamil22kp: Rozumiem Twój argument, lecz niestety nie stosuje się on do tego, co działo się w XIX i XX w. w Anglii: tam praktycznie każda spółka musiała mieć w radzie dyrektorów jakiegoś członka Izby Lordów (lub wielu), a kapitał nie płynął a w przypadkowym kierunku, gdyż City było stosunkowo małym środowiskiem. To trochę tak, jak byśmy dziś próbowali mówić, że rosyjscy oligarchowie nie powinni być krytykowani, bo ostatecznie chcą robić biznes, a to Putin wszystko psuje. Biznes w Imperium Brytyjskim był zawsze oligarchiczny i oparty na polityce.
OdpowiedzUsuń"Po części zaś ten świat już upada, bo przyczynia się do kompletnego zniszczenia cywilizacji chrześcijańskiej, która od wieków stanowiła podstawę naszego kręgu kulturowego."
OdpowiedzUsuń--
Naprawdę świat upada? To takie bezpodstawne.
Tak jak są gorsze i lepsze rządy, tak również są lepsze i gorsze religie.
Wiara religijna przypomina wiarę w państwo, a najbardziej opłakane skutki przynosi gdy te dwie współpracują ze sobą w celu zniewolenia społeczeństwa.
Dobrym tego przykładem jest Hiszpania, która pogrążyła się w 300 letniej stagnacji i przyczyniła się do zacofania swoich dawnych koloni w Ameryce Łacińskiej.
To też dobry przykład, że same kolonie szczęścia nie dają, trzeba coś więcej.
Dobrze to opisuje D.Landes "Bogactwo i Nędza Narodów"
@pawel-l: Mówiąc o "tym świecie" myślałem o Zachodzie, na którym zatriumfował kapitalizm państwowy. Ta opinia nie jest bezpodstawna, bo chyba oczywistym jest to, że chociażby pod względem demograficznym mamy katastrofę. Za ok. 20 lat będziemy mieli armię staruszków otoczonych przez żywioł islamski, który ma absolutnie gdzieś jakąkolwiek wolność.
OdpowiedzUsuńA co do Twoich rozważań na temat religii - tak jak pisałem na końcu swej wypowiedzi: kluczowy jest stosunek do Oświecenia. Twoja wypowiedź świadczy o tym, że przyjąłeś zasady tej ideologii i dlatego jesteś krytyczny wobec religii, a zapominasz chociażby o Redukcjach jezuickich w Brazylii oraz o tym, jak bardzo ingerowały tam "oświeceni" Anglicy. Dobrze to opisuje m.in. Gabriel Maciejewski.
I tak, zgadzam się, że same kolonie szczęścia nie dają: do tego trzeba też mieć potężną flotę, siły lądowe, dostęp do kopalni złota, bank centralny, prężny rynek rządowych obligacji i specjalne ustawodawstwo uprzywilejowujące oligarchów itd. itp.