środa, 27 listopada 2013

W odpowiedzi Tomaszowi Telukowi



Gdy tylko przeczytałem tekst Tomasza Teluka krytykujący libertarian, postanowiłem zasiąść do mego złotego laptopa i napisać zdecydowaną ripostę.
            Nim podszedłem do swego mahoniowego biurka, przy którym bawiły się jeszcze moje dwa charty, musiałem zawołać służącego, aby wyprowadził je na spacer. Gdy uruchamiał się komputer, przyglądałem się rzeźbionym ornamentom na bokach klawiatury, którą kazałem specjalnie zamówić na północy Włoch. „W życiu liczy się tylko bogactwo, ale nikt oprócz nas, libertarian, tego nie rozumie” – pomyślałem sobie i przystąpiłem do pisania.
            Wkrótce w całym pokoju dał się słyszeć charakterystyczny łoskot moich złotych pierścieni uderzających o klawisze. Po kilku napisanych zdaniach urwał mi się jednak wątek, lecz na szczęście na ścianie naprzeciwko biurka miałem porozwieszane wielkie plakaty przedstawiające zdjęcia ludzkiej nędzy. Czarno-białe obrazy przedstawiały ubogich i tych, którym w życiu kompletnie nie wyszło. Ten miły dla każdego libertarianina widok przyprawił mnie o uśmiech na twarzy oraz przywrócił jasność umysłu. Pstryknąłem palcami i wróciłem do pisania.
            Szło mi teraz bardzo gładko, przede wszystkim dlatego, że jako libertarianin nie uznaję żadnych zasad, nawet zasad interpunkcji ani ortografii. O, gdyby mój polemista tylko wiedział, jak bardzo jestem nieposłuszny i niesubordynowany! Bywają takie momenty, że bezczelnie przechodzę na czerwonym świetle gdy nie jedzie żaden samochód, że jeżdżę więcej niż 90 km/h w terenie niezabudowanym, a nawet potajemnie nie płacę abonamentu radiowo-telewizyjnego. Lubię prowokować i gardzę tymi, którzy trzymają się zasad.
            Gdy razem z kolegami-libertarianami spotykamy się czasami, aby grać w piłkę, każdy z nas gra według własnych zasad. Może nie powinienem tego mówić, ale zawsze kończy się to chaosem, biedą i walką każdego z każdym. Ale nas, atlasów cywilizacji, takie rzeczy nie obchodzą. Jesteśmy egoistami i nie interesuje nas to, czy inni uznają, że strzeliliśmy bramkę, czy nie. Liczy się tylko to, co my myślimy, a nie jakiekolwiek zasady. Każdy ma prawo kopać piłkę tak, jak chce, a kto tego nie rozumie ten jest przebrzydłym zwolennikiem państwa!
            Wczoraj po piłce rozmawialiśmy w naszym libertariańskim gronie na temat nadchodzących obchodów święta pieniądza. Kolega, który jest wyższym kapłanem libertariańskiego egoizmu zaproponował, aby w czasie uroczystości oddać hołd naszemu skrywanemu idolowi – Barabaszowi. Facet miał przynajmniej jaja, a nie jak ci chrześcijanie, którymi gardzimy, tfu! Gdyby jeszcze ten cały Jezus pozwolił się bogacić, ale on się zupełnie nie znał na interesach. Z tego, co czytałem w pamiętnikach Barabasza, to chyba się ciesielką zajmował i taki z niego libertarianin.
            Ale dość tych dygresji, trzeba było dokończyć polemikę. Tak się rozpisałem, że zmuszony byłem odmówić prostytutki, gdyż my, libertyni…  to znaczy: libertarianie!, traktujemy naszą ideologię tylko i wyłącznie jako pretekst do totalnej rozpusty. Wkrótce zadzwonił też znajomy, z którym umówiłem się wcześniej na wyjazd do ośrodka pomocy społecznej w celu wyśmiania osób, które tam przychodzą. Był wściekły i mówił, że jeśli chcemy świata bez biedy i słabości, nie możemy odpuszczać takich okazji, ale gdy tylko mu powiedziałem, że odpisuje na polemikę największego znawcy i wroga libertarianizmu -Tomasza Teluka – od razu dał spokój.
            W końcu, powodowany pogardą dla cierpienia, napisałem tekst i wysłałem go do gazety. Buzujące mi w żyłach nienawiść i nieposłuszeństwo podpowiadały mi, że miałem rację. My, libertarianie, nigdy się nie mylimy i gotowi jesteśmy nawet pouczać sprzątaczki jak mają trzymać mopa zgodnie z naszą jedyną, słuszną ideologią, przy pomocy której chcemy tak naprawdę zniszczyć religię.
            Cholera, że też jeszcze nikt o nas nie nakręcił horroru!

środa, 20 listopada 2013

Ekumenizm a państwo





            Problem ekumenizmu zaczął się w momencie, gdy chrześcijaństwo zaakceptowało patronat państwa.
            Przez pierwsze trzy wieki po śmierci Chrystusa Kościół był organizacją zwalczaną przez państwo, a i ludzie Kościoła stronili od władzy. Idea ekumenizmu była wówczas rozumiana jako jedność wszystkich chrześcijan zamieszkujących Europę, Azję i Afrykę. Poszczególne kościoły lokalne zachowywały łączność z następcami św. Piotra oraz jedność wyznawanej wiary. Już wtedy istniały pierwsze herezje, lecz żadna z nich nie była w stanie się utrwalić, gdyż Kościół, jako instytucja prywatna, doskonale radził sobie z wszelkimi błędami doktrynalnymi. Relatywnie największą herezją był wówczas doketyzm, któremu jednak nie udało się nigdy zapuścić trwałych korzeni. Pozbawieni wsparcia ze strony ziemskich władców heretycy byli bezsilni i dlatego Kościół oczyszczał się z nich w dość sprawny sposób.
            Pierwsze poważne herezje, które przyczyniły się do dalszego nawarstwienia podziałów w chrześcijaństwie, pojawiły się dopiero po uczynieniu z chrześcijaństwa religii państwowej. Kościół był wciąż nominalnie jeden, ale za sprawą mariażu z władzą niemal w każdej dekadzie rozsadzały go od środka różnego rodzaju herezje. Praktycznie bez wyjątku herezje te były wspierane przez państwo. Cesarz Konstancjusz oficjalnie wspierał arianizm, który w pewnym momencie dominował nawet nad ortodoksją. Była to pierwsza wielka herezja, która swoją siłę czerpała właśnie ze wsparcia udzielanego przez państwo.
            W 395 roku Cesarstwo Rzymskie podzieliło się na dwie części, co miało niebagatelny wpływ na dalsze losy chrześcijaństwa oraz idei ekumenizmu. Gdyby Kościół nie przyjął państwowego patronatu, problemy, które wkrótce wynikły, prawdopodobnie nigdy by nie zaistniały. Jako organizacja stroniąca od państwa, mógłby z łatwością uniknąć wszystkich ciosów, które spadły na niego w kolejnych wiekach, lecz niestety górę wzięło mylne przekonanie, że chrześcijaństwo powinno być religią państwową. Kościół podzielił się więc na wzór władzy.
            Cesarstwo Zachodnie szybko upadło i dlatego chrześcijanie łacińscy byli przez kolejne wieki prawdziwym wzorem ortodoksji dla swych odpowiedników ze wschodu. Cesarze bizantyjscy aktywnie forsowali kolejne herezje: monofizytyzm, czy też ruch ikonoklastyczny. Gdy wpływy Cesarstwa Wschodniego w Italii całkowicie zanikły, a papiestwo zawarło wielki patronacki sojusz z Frankami tworząc nowe Cesarstwo, pojawiła się najważniejsza przesłanka do wielkiej schizmy. Błędna idea chrześcijaństwa jako religii państwowej zaowocowała tym, iż dwa wielkie „chrześcijańskie” państwa chciały zyskać wyłączność dla swego patronatu. Ostatecznie w 1054 roku doszło do trwającego podziału między chrześcijanami, który jednocześnie stał się matrycą kolejnych podziałów oraz zaczynem dla współczesnej mutacji idei ekumenizmu. Odtąd każdy władca potężnego państwa będzie chciał utworzyć własny kościół i w tym celu aktywnie wspierał twórców kolejnych herezji.
            Dopóki władza na zachodzie Europy była słaba, ryzyko zaistnienia nowych podziałów było znikome. Jednakże począwszy od XIV wieku narastały tendencje wzmacniające władze, których motorem napędowym byli późnośredniowieczni heretycy. Zapowiedzią nadchodzącej katastrofy była Wielka Schizma Zachodnia (1378-1417), kiedy to Francja rzuciła wyzwanie Cesarstwu chcąc przejąć rolę wyłącznego państwowego patrona Kościoła. Schizmę udało się na chwilę uciszyć, lecz powróciła niczym wezbrana fala wraz z Reformacją.
            Zasadniczym skutkiem Reformacji było pojawienie się setek nowych heretyckich wyznań i sekt, które walczyły ze sobą oraz z katolicyzmem skażonym akceptacją dla państwa o uczynienie z nich religii państwowych. Katolicy zachowali kontrolę w wielu krajach, lecz w wielu innych zwyciężyli kalwini i luteranie, którzy natychmiast przystąpili do utworzenia kościołów państwowych. Schizma z 1054 roku uległa fatalnemu w skutkach zwielokrotnieniu przede wszystkim dlatego, iż ludzkimi umysłami bez reszty zawładnęło przekonanie, iż wiara chrześcijańska może być pogodzona z instytucją państwa. Gdyby nie to przekonanie, żadna ze schizm najprawdopodobniej nigdy nie miałaby miejsca, gdyż heretyków nie broniliby władcy państw. Czemuż zresztą mieliby to czynić, gdyby ortodoksyjnym stanowiskiem chrześcijaństwa było zdystansowanie się od państwa? Reformacją Bóg wystawił chrześcijanom rachunek za wielki błąd, którego dopuścili się w 313 roku.
            Wziąwszy przykład z Zachodu, chrześcijanie wschodni dokonali kolejnej schizmy, tworząc w 1589 roku Patriarchat Moskiewski. Przyczyna była dokładnie taka sama – Moskwa chciała być nowym imperium, „nowym Rzymem”. Utworzenie polskiego kościoła państwowego postulowali nawet polscy Sarmaci, lecz na szczęście ich pomysł nie został zrealizowany. W wyniku tych wszystkich schizm jedność chrześcijan stała się wielkim mitem. W XVI i XVII wieku podzieleni chrześcijanie stoczyli na dodatek szereg krwawych wojen, przy pomocy których chcieli sobie udowodnić czyje państwo będzie rzekomo lepszym patronem wiary.
            Gdy już upuścili sobie nawzajem zbyt wiele krwi, zaczęli rozmyślać nad tym, w jaki sposób powstrzymać dalsze masakry i wojny. Rozwiązanie było proste: wystarczyło wycofać się z mylnego przekonania o możliwości pogodzenia ze sobą wiary i państwa, lecz zarażone statolatrią umysły tamtej epoki przystąpiły do ideologicznej ofensywy. Tak właśnie zrodził się współczesny ekumenizm, rozumiany jako idea łączności katolików z heretykami za wszelką cenę.
            Nowożytny ekumenizm zrodził się w krajach protestanckich, w których liderzy poszczególnych ugrupowań zauważyli z przerażeniem, że podziały w ich łonie coraz bardziej się nasilają, zaś Kościół katolicki pozostaje monolitem (szacuje się, że istnieje dziś aż 33 tysiące odmian protestantyzmu!). Zdawali sobie doskonale sprawę z tego, że podziały w ich własnym gronie osłabiają ich w konfrontacji z ortodoksją i dlatego podjęli intelektualną ofensywę. Podstawowym punktem tejże ofensywy była koncepcja zasadniczych prawd wiary, łączących wszystkie wyznania. Rozmaici teolodzy i filozofowie protestanccy wysuwali różnorakie propozycje tzw. minimum, w które każdy wierzyć powinien, bez względu na wyznanie („wszyscy wierzymy w jednego Boga” itd.). Chciano w ten sposób stworzyć kolejną platformę do dalszych podziałów, gdyż chrześcijaństwo zredukowane do kilku dogmatów dawałoby jeszcze większe pole do teologicznych nadużyć.
            Szczytowe zainteresowanie ideami ekumenicznymi w świecie protestanckim przed ich ponownym triumfalnym wypłynięciem na powierzchnię u schyłku XIX wieku miało miejsce tuż po Wojnie Trzydziestoletniej. Głównymi ośrodkami protestanckiego ekumenizmu stały się Moguncja i Hanower. Jednym z najsłynniejszych zwolenników idei połączenia różnych wyznań w jedno w oparciu o tzw. „minimum wiary” był luterański pastor Georg Calixtus (1586-1656). Głoszone przez niego poglądy spolaryzowały cały protestancki świat, otrzymując nazwę „synkretyzmu”. Podobne poglądy głosił także kalwiński duchowny John Dury (1596-1680), który w ramach swojego ekumenicznego zapału przyjechał nawet specjalnie do Niemiec, aby połączyć ze sobą kalwinów, luteranów i pozostałe odłamy protestantyzmu. Swoich apostołów ekumenizm miał też w Polsce, gdzie działali Bartłomiej Bythner (1559-1629), czy też Daniel Kałaj (? – 1681) – kalwińscy ministrowie. Pod wpływem ich działań w 1645 roku w Toruniu doszło nawet z inspiracji króla Władysława IV do tzw. Colloquium Charitativa, czyli braterskiej rozmowy wszystkich wyznań, lecz na szczęście nie udało się wówczas ustalić żadnego minimalnego zestawu prawd wiary.
            Podstawową przyczyną, dla której XVII-wieczny ekumenizm inspirowany przez protestantów nie zyskał trwałych podstaw było ich skupienie się na jedności wyznań protestanckich. Niechęć do wyznania rzymskiego była jeszcze wówczas zbyt silna, aby ekumenizm rozumiany jako jedność z heretykami mógł zyskać powodzenie.
            Jednakże u schyłku XVII wieku protestanccy teolodzy zyskali nowego sojusznika w postaci Gottfrieda Leibniza. Ów słynny matematyk (i niezbyt wybitny, choć niezmiernie modny filozof), był nominalnie luteraninem, lecz jak to na „racjonalistów” przystało, rzadko lub prawie w ogóle nie nawiedzał świątyń. Ten niezmiernie dumny filozof otwarcie stronił od religii opartej na prawdach wiary i w zamian postulował „religię filozoficzną”, która miałaby stanowić wspólny fundament dla wszystkich wyznań. Traktując swoje własne przemyślenia jako nadrzędne wobec dogmatów, którymi zresztą gardził, Leibniz zaangażował się w pewnym momencie w projekt bliźniaczo podobny do współczesnego ekumenizmu.
            W latach 60. XVII wieku nadworny filozof Elektora Hanoweru opracował więc zestaw tzw. „minimum dogmatycznego”, noszący nazwę Demonstrationes Catholicae, który później Elektor przedstawił papieżowi. Nawiązał także kontakty z katolickimi biskupami i duchownymi (jak choćby z Bossuetem), przekonując ich do konieczności stworzenia nowej, ekumenicznej religii. Gdy jego trwające kilka dekad wysiłki spełzły na niczym, tuż przed nastaniem XVIII wieku podjął nowy plan unifikacji protestantyzmu i prawosławia. W swoich działaniach był nieco osamotniony i dlatego nigdy nie udało mu się doprowadzić do obranego przez siebie celu, który, jak można się domyślać, miał potwierdzić jego wielkość jako myśliciela.
            Idee Leibniza nie zginęły jednak bezpowrotnie i podjęto je ponownie, gdy sytuacja geopolityczna uległa sporym zmianom. Na przełomie XIX i XX wieku duchowni i teolodzy protestanccy zrozumieli, że nadszedł czas na kolejną, tym razem decydującą ofensywę. Tym razem głównymi rzecznikami idei „redukcji dogmatycznej” byli m.in. anglikański duchowny George Bell (1883-1958) oraz szwedzki pastor Olaf Söderblom (1866-1931), którego uhonorowano nawet w 1930 roku Nagrodą Nobla. W 1948 roku w Amsterdamie założona została Światowa Rada Kościołów, do której na szczęście nie należy nadal Kościół Katolicki. Zgromadzeni w tej organizacji protestanci i przedstawiciele pomniejszych wspólnot wspólnie lobbują od tej pory na rzecz zaprószenia idei ekumenizmu w łonie Kościoła.
            To nie przypadek, że inicjatorami ruchu ekumenicznego byli protestanci oraz „racjonalistyczni”, zeświecczeni filozofowie. O ile Kościół katolicki od czasów Konstantyna żył w symbiozie z państwem, o tyle protestantyzm uczynił z religii służkę państwa. W krajach, gdzie protestantyzm uczyniono religią państwową, doszło do najliczniejszych aktów apostazji oraz zeświecczenia (czyli przejęcia przez państwo sfery oddziaływania Kościoła). Herezje Lutra, Kalwina, Zwingliego, czy też Serweta poczyniły wielkie zniszczenia w społeczeństwach żyjących zgodnie z ich nakazami, a następnie poszukiwały nowego gruntu do rozprzestrzenienia. Stąd właśnie dążenie do stworzenia nowej religii ekumenicznej, która dałaby podstawy do dalszych podziałów i herezji. Co jednak najważniejsze, główni ideolodzy ekumenizmu dążyli niezmiennie do tego, aby „nadzorcą” religii ekumenicznej było państwo – do tej idei namawiają także dzisiaj.
            Współcześnie ekumenizm bywa wspierany nawet przez wrogów Kościoła, którzy doskonale wiedzą, że fałszywa jedność, którą głosi ekumenizm, tak naprawdę jedynie wzmacnia podziały wśród chrześcijan. Tak właśnie czynili m.in. komuniści w Polsce, aktywnie wspierając wszelkie ekumeniczne tendencje w polskim Kościele. Tworzenie wspólnej płaszczyzny wiary nie pomoże przynieść jedności – ta może zostać przywrócona jedynie wówczas gdy obecne herezje utracą patronat państw. Największe wyznania chrześcijańskie, poza katolicyzmem, są bowiem do dziś religiami państwowymi (np. anglikanizm, luteranizm szwedzki, norweski i duński, czy też prawosławie). Od XIX wieku Kościół nie ma już swojego cesarstwa, które byłoby jego patronem, dlatego współcześnie, jak nigdy przedtem, pojawiła się szansa na samoczynne oczyszczenie się z herezji. Schizmatycy to czują i stąd właśnie ich ogromne wysiłki na rzecz propagowania idei ekumenizmu. Doskonale wiedzą, że jeśli teraz nie uda im się przypuścić ideowej ofensywy, ich własne wyznania czeka naturalna śmierć, szczególnie w obliczu postępującej laicyzacji świata zachodu – wywołanej właśnie przez mariaż z państwem.
            Zdecydowana większość dzisiejszych protestantów i prawosławnych pozostaje przy swoich wyznaniach także dlatego, że w ciągu ostatnich wieków stały się one niejako religiami narodowymi. Większość narodów świata ma swoje własne wyznanie, które traktuje jako element państwowej tożsamości i choć najczęściej niewiele jest osób je praktykujących, ludność szanuje je jako element konstytutywny swojego państwa.
Choć wielu osobom może się to wydać paradoksalne, to właśnie idea sojuszu tronu z ołtarzem oraz chęć uniwersalizmu religijnego pod patronatem potężnego władcy przyczyniła się do wystąpienia wszelkich schizm i większości herezji. Współczesny Kościół, który ponownie stał się organizacją prywatną i powszechną, stoi przed wielką szansą na odciągnięcie wielu chrześcijan od schizmatyckich wyznań. Musi tylko stanowczo odmawiać partycypacji w ekumenicznym ruchu oraz trzymać się z dala od państwa. Historia pokazuje, że Kościół doskonale samoczynnie oczyszcza się z większości błędów o ile tylko stroni od Lewiatana.

czwartek, 26 września 2013

Geniusz Jana Ludwika Wolzogena

Moja fascynacja myślą Jana Ludwika Wolzogena (1599-1661) wciąż rośnie. Co prawda nie przyłączam się do jego rozważań natury teologicznej (np. negacji istnienia Trójcy Św., ikonoklazmu, czy też postulatu liczbowej redukcji dogmatów), lecz poglądy, które głosił na temat relacji wierzącego do państwa są absolutnie przełomowe.

Bardzo cieszy mnie, że ktoś zadał sobie trud przetłumaczenia mojego tekstu na temat Wolzogena na język francuski (dostępny tutaj). (Oryginał polski dostępny tutaj). Jego libertariańska niezgoda na państwo była absolutnie przełomowa, choć Wolzogen wskazywał, że pierwotnie właśnie tak myślano. To wielka szkoda, że spośród jego pism na język polski przetłumaczono zaledwie nieliczne fragmenty. (Znających łacinę zachęcam do tłumaczenia).

Dziś zamiast moich własnych przemyśleń postanowiłem więc opublikować kilka genialnych myśli Wolzogena. (Wszystkie cytaty za: (red. i tł. Zbigniew Ogonowski, Filozofia i myśl społeczna XVII wieku, cz. I, PWN, Warszawa 1979).

"Kościół znajduje się wprawdzie wewnątrz królestwa; lecz nigdy (chyba) nie było prawdziwego Kościoła, jak tylko wewnątrz państwa niechrystiańskiego. Apostołowie, ewangeliści, prorocy, pasterze, doktorzy i starsi nie królowali w kościele ani nie królują przez sprawowanie władzy świeckiej, ale pomimo tego kierowali nim i nadal kierują."

"Przy pomocy mądrości przekazanej w Ewangelii mogą starsi w kościele należycie spełniać swój obowiązek, ponieważ tego rodzaju mądrość jawnie zawiera się w Ewangelii; królowie natomiast i sędziowie w królestwie nie mogą, ponieważ w Ewangelii nie ma zawartej żadnej wskazówki co do rządzenia państwem. Co zaś się tyczy rządzenia państwem, nie można było niczego podać dokładniej niż w Zakonie ustanowionym przez Boga za pośrednictwem Mojżesza. A odkąd Zakon został zniesiony, nie ma nic bardziej nieprzydatnego do politycznego i świeckiego rządzenia państwami, niż nauka Chrystusa".

"Nikomu nie wolno czynić przeciwnie, niż czynił Chrystus. Już zaś być małżonkiem, włodarzem, rzemieślnikiem, kupcem nie jest przeciwne temu, co czynił Chrystus, lecz tylko odmienne. Natomiast być królem, żołdakiem, i wrogów ścigać orężem oraz zabijać, jest w ogóle nie tylko odmienne, lecz nadto przeciwne uczynkom Chrystusa".

Wolzogen postulował nie tylko nieinicjowanie przymusu, ale i powstrzymanie się od wszelkiego przymusu, przez co znacznie podwyższył sobie moralną poprzeczkę. Ten element wykracza już poza libertarianizm, który przecież dopuszcza stosowanie przymusu w odwecie lub w obronie. Jednakże Wolzogen idzie jeszcze dalej:

"Że jednak owe środki zwyczajne i prawne, przez które by chrystianie unikali krzyża, nie są orężem, już zostało już wykazane. Mógł również Chrystus przez oręż, bądź ludzki, bądź boski, uniknąć krzyża, lecz nie chciał się nim posłużyć, by nas nauczyć, że nie jest on prawnym środkiem do uniknięcia krzyża. Na nas bowiem nie inaczej niż na Chrytsusa włożony jest obowiązek dźwigania krzyża na co dzień, a zatem nie inaczej niż on winniśmy się powstrzymać od broni"

- brzmi heroicznie i wypada postawić pytanie, czy Wolzogen rzeczywiście nigdy się nie bronił tak właśnie interpretując chrześcijaństwo. Bez względu jednak na to jego pacyfizm można ograniczyć do zasady nieinicjowania agresji - w moim przekonaniu jest to rozwiązanie bardziej zgodne z duchem Ewangelii.


wtorek, 24 września 2013

Państwo i jego wyznawcy.

Od lat mówi się, że Europa staje się coraz bardziej ateistyczna, a w ślad za nią także i inne regiony świata. To nieprawda - wielkim bogiem naszych czasów jest państwo, w które wierzy ogromna liczba ludzi, pomimo deklarowanej przynależności do innych religii, np. chrześcijaństwa, islamu, czy też buddyzmu. Oto kilka punktów, które pozwalają lepiej zrozumieć mój pogląd.

zbawienie - według wyznawców państwa jego wielkim dziełem jest zbawienie człowieka... przed nim samym. Każdy zwolennik państwa przekonuje, że bez Lewiatana panowałyby właściwe ludzkiej naturze chaos, terror i anarchia. Ludzką "grzeszną" naturę może zbawić tylko państwo ustanawiając swój monopol inicjowania przemocy. 

święci - każde państwo ma swoich świętych - swoich ojców założycieli i wielkich "mężów stanu". Np. w Polsce trwa wciąż walka o beatyfikację Piłsudskiego czy też Kaczyńskiego, lecz już dawno dokonano wyniesienia na ołtarze królów, np. Bolesława Chrobrego, Kazimierza Wielkiego itd. 

modlitwa - głoszenie wielkości państwa jest obowiązkowym elementem wszelkiego rodzaju uroczystości, np. rocznic, meczów sportowych, czasami także obrzędów kościelnych. Każdy wierzący w państwo czuje się w obowiązku oddać hołd wielkiemu dziełu pobierania podatków i stosowania środków przymusu w obliczu niewiernych, tj. libertarian. 

wiara w cuda - niewierzącym w potęgę i dobroć państwa każe się nieustannie wierzyć w cuda, które ono rzekomo dokonuje. Według przekazu religijnego państwo wspiera gospodarkę, pobudza inwestycje, zapewnia pokój i dobrobyt, pomaga biednym, rozdziela sprawiedliwość. Nikt nigdy nie widział tego na oczy, ale mimo to wiara w państwo jako sprawcę cudów nie ustaje. 

świątynie - każde państwo ma swoje własne świątynie, w których celebruje się "mężów stanu" i ich wiekopomne czyny dokonane dla zbawienia ludzkości. We Francji, czy też Rumunii rolę tą pełnią panteony, w Polsce Wawel i inne nekropolie oraz siedziby władzy. Czasami funkcję tą spełnia np. siedziba parlamentu, którą każe się odwiedzać dzieciom ze szkół.

święte pisma - w świecie zachodu świętymi pismami państwa są pisma chorych na przerost wyobraźni filozofów, jak np. Rousseau, Kanta, Hegla, Hobbesa, czy też współczesnych gwiazd bełkotliwej filozofii, które zawierają ideologiczne usprawiedliwienie instytucji państwa. Za publiczne spalenie ich dzieł nie spotka Cię kara tak, jak w islamie, lecz głoszenie idei godzących w płynący z nich przekaz zaciąga na Ciebie karę milczenia i ostracyzmu. 

religijni liderzy - przywódcy państw są bożyszczami tłumów, które błogosławią ich wypowiedziom. Wizyty prezydentów i premierów mają w sobie coś z peregrynacji świętych obrazów lub relikwii - ludzie okazują im szacunek w przekonaniu, że reprezentują ze sobą coś bardzo ważnego. 

święta idea państwa - państwo ma status świętości, która zawsze pozostanie czysta. To źli ludzie i złe partie wykorzystują Lewiatana do swoich niecnych celów, ale państwo zawsze będzie krystalicznie dobre i zasługujące na nowy start, pomimo wielomilionowych ludobójstw, rzezi i katastrof przez nie wywołanych. 

Dobro państwa dobrem najwyższym - dla dobra państwa ludzie są w stanie oddać życie na wojnie, zrzec się całego swojego dobytku oraz nieustannie godzą się na wzajemne wywłaszczanie wszystkich przez wszystkich. Przedkładają w ten sposób abstrakcyjne dobro państwa nad dobro drugiej osoby i dobro własne. To wymaga naprawdę wielkiego religijnego zapału. 


A jeśli chodzi o mnie, to nie potrafię wyznawać dwu religii naraz i dlatego odrzucam wiarę w państwo.

wtorek, 16 kwietnia 2013

Odebrana dotacja - dramat w jednym akcie

Niniejszy tekst ukazał się w ostatnim numerze "Najwyższego Czasu!", ale stwierdziłem, że nie wszyscy czytelnicy mojego bloga czytają tą gazetę, więc warto im także przybliżyć ten skromny dramat.


(z boku sceny trwa narada, trzej mężczyźni prowadzą żywą dyskusję)
ZŁY POLITYK I
Kiepska kondycja budżetu, czas na cięcie. Obetnijmy fundusze, bo inaczej czeka nas bankructwo!
ZŁY POLITYK II
Racja, racja. PKB nam spada – brać inwestorska nierada.
KAPITALISTA (ubrany w cylinder, długi frak, zagryza cygaro i podrzuca złotą monetę)
No, szybciej, szybciej. Buahahaha! (wybucha niekontrolowanym śmiechem i wyraźnie widać jego złoty ząb)
(na scenę wchodzą dwa chóry)
CHÓR LEWAKÓW
Ach, zły kapitalisto! I wy, bezduszni politycy! My pełnimy służbę społeczną, a wy służycie pieniądzu.
CHÓR PRAWAKÓW
Okrutne liberały, pieniądze nam zabrały. Naród bez dotacji zginie!
(ktoś po cichu intonuje „Boże, coś Polskę”)
LEWICOWY DZIENNIKARZ
Panie polityku, czy to na pewno dobra decyzja? Wszyscy eksperci mówią, że to krok w złym kierunku. Ja sam podpisałem już dwa listy otwarte sprzeciwiające się zabraniu dotacji.
SUPER NIANIA
Ja też się podpisałam pod tą listą!
ZŁY POLITYK I
Ja chętnie dałbym dotacje, lecz nie ma z czego.
ZŁY POLITYK II
Racja, kolego. Czas, aby górę wzięła prywatna inicjatywa!
PROBOSZCZ
A dobro wspólne? A pomoc biednym? Od czego jest państwo?
FEMINICHA I
I czemu zabieramy kobietom? Może lepiej samcom?
FEMINICHA II
Jak już mamy robić jakieś cięcia, to najpierw u samców (obie feminichy niekulturalnie chichocą)
CHÓR LEWAKÓW (posępnie)
Neoliberalizm i turbokapitalizm. Turbokapitalizm i neoliberalizm.
CHÓR PRAWAKÓW (jeszcze posępniej)
Liberalizm i brak państwa. Brak państwa i liberalizm.
ZWYKŁY CZŁOWIEK
Ja tam na polityce się nie znam, ale dotacji nie powinni nikomu zabierać.
KAPITALISTA
No szybciej!! Moje pieniądze! Mój egoizm!
PRAWICOWY DZIENNIKARZ
Słyszałem, że kapitalista nie chodzi do kościoła i ostentacyjnie czyta „Wyborczą”.
CHÓR PRAWAKÓW (z przestrachem)
Nie takich ludzi nam trzeba. Nie płacą podatków i rozkradają majątek narodowy.
LEWICOWY DZIENNIKARZ
A ja właśnie słyszałem, że kapitalista daje pieniądze na „Radio Maryja”.
CHÓR LEWAKÓW
Odebrać mu wszystkie licencje! Z antysemityzmem nie będzie dialogu.
ZŁY POLITYK I (wyraźnie poirytowany)
Już dość, decyzja zapadła. Rozejść się!
PRAWICOWY DZIENNIKARZ
W naszej gazecie będziesz obśmiany.
LEWICOWY DZIENNIKARZ
W naszej wykpiony.
PROFESOR DOTOWANEJ UCZELNI
Badania cenionego socjologa z Uniwersytetu Columbia wykazały, że bez dotacji nie wytrzymują nawet żaby.
STARY, BRUDNY KOZIOŁ
Beee...
EKSPERT LEWICOWEJ STACJI TELEWIZYJNEJ
Bez dotacji nie ma demokracji.
KOSMETOLOG
Bez dotacji marszczy się skóra i wychodzą czyraki.
GASTROLOG
Dłuższa ekspozycja na stan bezdotacyjny może się przyczynić do wytworzenia stanów zakaźnych dróg jelitowych.
EKSPERT PRAWICOWEJ STACJI TELEWIZYJNEJ
Odebranie tej dotacji to robota służb specjalnych – nie ma co do tego żadnych wątpliwości.
ROLNIK
Iii tam... No nie zabierajta im tych dotacji, ludziska.
LEWICOWY DZIENNIKARZ
I co pan na to? Jak pan zareaguje na głos ekspertów?
POLITYK I
Będę nieugięty …
FEMINICHA
Faszysta!
PRZEWODNICZĄCY KLUBU GAZETY POLSKIEJ
Komuch!
PRAWICOWY DZIENNIKARZ
Dziś zabieracie dotacje, jutro sprzedacie ojczyznę. Targowica!
LEWICOWY DZIENNIKARZ
No to już jest wyraźna homofobia!
BYŁY PREZYDENT (wyraźnie zawiany)
Nie idźcie tą drogą!
CHÓR LEWAKÓW I PRAWAKÓW (razem, w ramach porozumienia ponad podziałami)
Och, nie bierzcie nam dotacji, bo z czego żyć będziemy?
Bez państwowych pieniędzy wnet wszyscy pomrzemy.
KAPITALISTA
Będziecie zdychać z głodu pod płotem! (bierze do rąk banknot studolarowy, robi z niego samolot i rzuca przed siebie)
PRAWICOWY POLITYK
O nie, miarka się przebrała. Czas na polityczny pucz.
LEWICOWY POLITYK
Popieram, zagrożona jest demokracja oraz dotacje na naszą partię.

(Dochodzi do puczu)

LEWICOWY DZIENNIKARZ
Dobrze się stało, byliśmy o krok od nazizmu. Dziś możemy spać spokojnie.
PRAWICOWY DZIENNIKARZ
Czujemy ulgę, powstrzymaliśmy liberalny zamach stanu.
CHÓR LEWAKÓW I PRAWAKÓW
Nie śmiejcie odbierać dotacji, bo święte są. Wie o tym prawica i lewica wie to.
POLITYK I
No i co teraz? Zbankrutujemy …
PROFESOR DOTOWANEJ UCZELNI
Zdecydowanie zbyt pesymistyczna narracja.
JACEK ŻAKOWSKI
Turbokapitalizm.

(kurtyna w dół).