W najnowszym "Najwyższym Czasie!" Jacek Kobus po raz kolejny wypowiada się na temat libertarianizmu. (Coś go ten libertarianizm "uwiera", nie sądzicie? Mógłby przecież pisać o tylu różnych kwestiach miłych konserwatystom i prawicowcom: o potrzebie posiadania silnego państwa, o potrzebie narzucenia pełnej lub pół-dyktatury albo o spiskach lewaków itd. itp. Coś Panu Kobusowi libertartianizm spać jednak nie daje, bo tym razem napisał tekst na co najmniej 15 tysięcy znaków.
Pan Kobus wypada zdecydowanie najlepiej, gdy pisze o koniach - najwidoczniej jego pasji. Gdy jednak zabiera się za teorię społeczną lub filozofię, bywa niestety nie najlepiej. To tak jakby muł chciał startować w Wielkiej Pardubickiej.
Tak też stało się i tym razem: W tekście pt. "O postępie i wolności raz jeszcze", znajdujemy taką oto wypowiedź: Najpierw trzeba ludzi do wolności przymusić, bo dobrowolnie wolni być nie chcą.
A teraz, w celu właściwej kontemplacji tej wielkiej prawdy, polecam usiąść po turecku, wyciszyć się, spojrzeć prosto przed siebie w ścianę i policzyć do stu.
Jeśli już, drogi czytelniku, skończyłeś, posłuchaj dalszej części mojej wypowiedzi.
Proponuję, aby od dziś nazwać ten rodzaj "rozumowania" "dialektyką Kobusa". Jej zastosowanie jest bardzo proste. Proszę bardzo, oto przykład:
Aby odpowiedzieć na polemikę Kobusa, trzeba na nią nie odpowiedzieć.
Koniec wpisu.
Dawniej pobozny-socjalizm.blogspot.com. Prywatne opinie, polemiki, komentarze
niedziela, 30 grudnia 2012
czwartek, 6 grudnia 2012
Historia pisana pieniądzem cd.
Tym razem zamiast osobnego wpisu zamieszczam materiały promocyjne.
Wpierw link do nagrania audycji ze mną w Kontestacji: (kliknij tutaj)
A poniżej także nagranie video z premiery mojej książki na Targach Książki Historycznej w Warszawie:
Wpierw link do nagrania audycji ze mną w Kontestacji: (kliknij tutaj)
A poniżej także nagranie video z premiery mojej książki na Targach Książki Historycznej w Warszawie:
wtorek, 20 listopada 2012
Myśli nowoczesnego libertarianina
Libertarianin, tak jak nowoczesny endek, brzydzi się
oportunizmem mafii i nie ma najmniejszej ochoty przyłączać się do
sekty. Ale jednocześnie nie jest na tyle naiwny, aby wierzyć, że
jakiekolwiek państwo może w ogóle działać.
Przede wszystkim, nowoczesny libertarianin nie jest w
stanie zrozumieć, jak można w dzisiejszej Polsce w ogóle mówić o
słabym państwie. Polskie państwo ma się świetnie – zatrudnia
ok. 3.5 miliona osób, które zarabiają średnio 30% więcej niż
ich odpowiednicy w sektorze prywatnym. Do państwa należy
wszechwładny ZUS oraz tysiące innych molochów, takich jak choćby
PKP, PLL LOT, Poczta Polska, NBP, PGNiG oraz niezliczone inne
podmioty. Państwo posiada wszystkie drogi, ulice, rzeki, jeziora,
porty, sądy, uniwersytety, stadiony itd. itp. Nie ma w całym kraju
ani jednego podmiotu prywatnego, który mógłby w jakikolwiek sposób
równać się do Lewiatana. Najzamożniejsi przedsiębiorcy w rodzaju
Jana Kulczyka czy Zygmunta Solorza-Żaka dysponują sumami, które są
niczym w porównaniu do tych, którymi zarządza skarb państwa, a w
istocie ciężko ich w ogóle nazywać przedsiębiorcami, gdyż swoje
fortuny zawdzięczają ścisłej współpracy z Lewiatanem. Polskie
państwo to gigant, wokół którego jak mrówki tłoczą się osoby
prywatne licząc na to, że załapią się na okruchy ze stołu pana
domu.
Rządząca od 2007 roku Platforma Obywatelska państwa
nie osłabia, lecz bardzo je wzmacnia. Przedstawiciele pisowskiej
sekty starają się za wszelką cenę pokazać, że platformerska
mafia je niszczy, lecz dzieje się coś dokładnie co innego. Za
rządów Tuska przybyło kilkaset tysięcy bezużytecznych biurw,
wzrosły obroty budżetu (wydatki coraz bardziej przewyższają
przychody), a państwo zachowało swój stan posiadania w prawie
wszystkich branżach (szumnie zapowiadana deregulacja okazała się
jedynie hasłem propagandowym). Sekcie oraz nowoczesnemu endekowi to
jednak za mało i chcą dalej wzmacniać rzekomo słabe dziś
państwo. W jaki sposób? Nacjonalizując jakieś branże?
Przywracając Centralny Urząd Planowania? A może dokonując fuzji
Orlenu z PKP Cargo, PGNiG oraz LOTem w celu utworzenia największej
państwowej firmy w Europie? Polskiej!Ale by była potęga...
Nowoczesny libertarianin obserwuje uważnie otaczającą
go rzeczywistość i wcale nie widzi zawłaszczenia państwa
wyłącznie przez ludzi dawnego systemu. Z państwowej kasy utrzymują
się zarówno lewicowcy chwalący mafię, jak i prawicowe pisma
wysławiające pod niebiosa mafię. Z podatków fundowane są partie
tak pobożnych, jak i bezbożnych socjalistów. Jak Polska długa i
szeroka, dziesiątki tysięcy urzędów, szkół, bibliotek,
prokuratur, hal sportowych oraz uczelni jest okupowanych nie tylko
przez ludzi dawnego systemu, ale i przez węszących wszędzie
ingerencję Salonu ludzi związanych z prawicą. Postkomuniści wcale
nie zabronili dostępu do tych kilku milionów posad na dworze
Lewiatana – pobożni socjaliści sami się garną pod jego
skrzydła. Te 3,5 miliona osób, które pracują obecnie dla państwa
to nie tylko głosujący na PO, PSL, SLD czy Palikota, ale także
(kto wie, czy nie w większości) ludzie o prawicowych poglądach,
którzy zamiast wziąć się do roboty w sektorze prywatnym wolą pić
kawę w budżetówce.
To prawda, że peerelowscy aparatczycy zagarnęli dla
siebie sporą część posad, na których siedzą do dziś, ale ich
potęga jest możliwa tyko dlatego, że tzw. „polactwo” żyje
ideałami silnego państwa. Gdy pojawiają się inicjatywy, takie jak
Ruch Autonomii Śląska, które dają nadzieję na osłabienie
państwa i przeniesienie politycznego środka ciężkości na poziom
lokalny, najbardziej zwalcza je właśnie prawica, która marzy o
silnym, scentralizowanym państwie, które o wszystkim decyduje z
Warszawy. Najzamożniejsze państwa Europy, do których porównuje
ciągle Polskę nowoczesny endek, stały się zamożne nie dzięki
swojemu państwu, ale właśnie dzięki rozdrobnieniu politycznemu,
które w Polsce zostało zlikwidowane tuż po rozbiciu dzielnicowym,
a później przekreślone przez potężne państwo szlachty.
Nowoczesny libertarianin wcale nie ma się za idiotę,
gdy twierdzi, że państwo wcale nie musi budować dróg, kontrolować
sądów ani pobierać podatków na wojsko. Historia pokazała i wciąż
pokazuje, że usługi te są świadczone znacznie lepiej przez sektor
prywatny. Państwo polskie, ani jakiekolwiek inne, nie jest tu do
niczego potrzebne.
To, czego naprawdę potrzeba, to masowego odejścia od
państwa. Zbiorowego porzucenia państwowych etatów i zgłoszenia
popytu na wolny rynek. Większość ludzi na prawicy jest
przekonanych, że wpierw trzeba odsunąć Salon od władzy, a dopiero
potem będzie można ewentualnie pomyśleć o realizacji
„marzycielskich” wolnorynkowych idei. Ale walka z Salonem bez
walki z państwem to walka z wiatrakami, gdyż Salon całą swoją
siłę czerpie właśnie z państwa. Gdyby nie było Lewiatana,
wszystkie osobniki pokroju Kwaśniewskiego, Środy, czy też
Komorowskiego byłyby bezsilne i musiałyby pracować ciężko na
życie na podrzędnych stanowiskach. Dopóki jednak nowoczesny endek
chce silnego państwa, będzie wiecznie zmagał się z wciąż
kolejnymi zastępami Palikotów i Niesiołów, których państwo,
jako instytucja do głębi zła, premiuje. Akceptując w punkcie
wyjścia dominację tej instytucji, uczciwi ludzie zawsze będą na
przegranej pozycji.
Proponując wskrzeszenie przedwojennej idei narodowej
nowoczesny endek nawet nie ma świadomości, że aspiruje do czegoś,
co zamożne kraje zachodu zaczynają coraz wyraźnie odrzucać.
Wysiłki na rzecz przekształcenia Unii Europejskiej w wielkie
super-państwo sprawiają, że państwa narodowe chwieją się w
posadach jak jeszcze nigdy od momentu ich powstania. Gdyby więc
kiedyś nowoczesnemu endekowi udało się nawet jakimś cudem zmienić
„polactwo” w Polaków i przekształcić Polskę z kraju
kolonialnego w kraj ambitnego narodu, na zachodzie nie będzie już
żadnych Włochów, Niemców, Hiszpanów ani Brytyjczyków. Ich
miejsce zajmą Tyrolczycy, Bawarczycy, Szkoci, Katalończycy,
Walijczycy, Baskowie oraz Wenecjanie. Bankructwo współczesnych
państw, które zrzeszają odmienne kulturowo grupy etniczne oraz
narody sprawia, że nie chcą one dłużej żyć ze sobą pod jednym
dachem. Tymczasem nowoczesny endek aż sapie ze złości, gdy ktoś
próbuje powiedzieć, że jest Kaszubą, Ślązakiem albo Łemkiem.
Polskie ma państwo ma być wszak z definicji silne, jednolite i
niepodzielne.
Nowoczesny libertarianin nie zamierza trwać przy
wczorajszych ideach narodowych, lecz nie dlatego, że są wczorajsze
ani dlatego, że są narodowe. Libertarianin wierzy w istnienie
wiecznego, niezmiennego kodeksu moralnego, który nie jest „polski”,
„niemiecki” ani „francuski”, lecz obowiązuje wszystkich
ludzi bez względu na miejsce i czas. Prawo własności obowiązuje
bez względu na to, co stało się dotychczas oraz bez względu na
to, co stanie się później. Taka perspektywa nie przekreśla
oczywiście myślenia w kategoriach narodu lub grupy etnicznej, z
którymi czujemy więź – naród to przecież także język i
kultura, których nie trzeba mieszać do instytucji zajmującej się
zbieraniem podatków.
Nowoczesny libertarianin nie darzy też żadnym wielkim
sentymentem II RP, w której cała rzeczywistość gospodarcza
została podporządkowana państwu. W dwudziestoleciu wojennym
panował półkomunizm przejawiający się odgórnym sterowaniem
obiegiem pieniężnym, większość przedsiębiorstw należało do
Lewiatana, a Polacy dwukrotnie doświadczyli hiperinflacji, która
zniszczyła ich oszczędności. Zaś wychwalane przez nowoczesnego
endeka „inwestycje” w rodzaju Gdyni czy Centralnego Okręgu
Przemysłowego były okupione zubożeniem społeczeństwa oraz
rozmnożeniem państwowych etatów.
Gdyby więc zestawić dwie przedwojenne dekady z III
RP, okazuje się, że współczesne państwo posiada wiele
pozytywnych cech, które są dziś powszechnie niedoceniane. Polska
zrodzona w Magdalence pozwala na względnie rynkową wycenę swojej
waluty, o czym przed wojną w większości można było tylko
pomarzyć. Zniesiono także pobór do wojska, a państwo zaprzestało
realizowania wielkich projektów, takich jak budowanie od podstaw
miast, czy też hut. Nie znaczy to oczywiście, że nowoczesny
libertarianin pragnie tworzyć apologię obecnego państwa, lecz nie
sposób odmówić mu pewnych swobód, których wcześniej zwyczajnie
nie było.
Nowoczesny libertarianin ma świadomość, że nie ma
nic do stracenia, gdyż odebrano mu w zasadzie wszystko. Decyduje o
swojej własności w bardzo skromnym zakresie i naprawdę niewiele
zmienia to, czy administrator Lewiatana będzie miał na imię X czy
Y ani też czy będzie mówił to czy tamto – niewola jest niewolą.
Jedyną szansą na wydostanie się z niej jest sprawienie, aby system
tworzący niewolę uległ rozkładowi. Jedyna sensowna strategia na
dzisiejsze czasy polega więc w istocie na tworzeniu podziałów
wśród niewolących. Na zastępowaniu monolitu pluralizmem na każdym
poziomie. Na potęgowaniu rozłamów, wzmacnianiu sporów, a może
wówczas nasi oprawcy zagapią się na chwilę i wreszcie uda się
wyjść na wolność.
niedziela, 11 listopada 2012
HISTORIA PISANA PIENIĄDZEM - moja najnowsza książka.
20 listopada na półkach dobrych księgarni pojawi się moja pierwsza drukowana książka (wcześniej wydałem swojego e-booka "A priori sprawiedliwości. Libertariańska teoria prawa." Można go kupić tutaj).
Tytuł książki brzmi następująco: "HISTORIA PISANA PIENIĄDZEM, czyli jak rządzący na przestrzeni wieków manipulowali polską walutą." (Można ją będzie kupić u wydawcy: kliknij tutaj).
Książkę napisałem w sposób przystępny dla każdego, chcąc przybliżyć w publicystyczny sposób historię monopolu pieniężnego w Polsce. Kwestie monetarne są bowiem jak wosk, w którym odbijają się wydarzenia znane nam z podręczników historii. Dzięki "Historii" czytelnik będzie mógł spojrzeć na historię Polski w sposób, o którym wcześniej nie pomyślał. Mam nadzieję, że za sprawą mojej krótkiej pracy choć jedna osoba zostanie zmuszona do ponownego przemyślenia takich wydarzeń, jak rozbicie dzielnicowe, wielkie projekty Kazimierza Wielkiego, Insurekcja Kościuszkowska, rozbiory, budowa Gdyni oraz COP czy też upadek socjalizmu w Polsce.
Z dumą mogę także stwierdzić, że "Historia pisana pieniądzem" to pierwsza drukowana książka polskiego autora napisana z pozycji jednoznacznie libertariańskich. Ani przez moment nie pozostawiłem w niej wątpliwości co do szkodliwości istnienia państwa jako takiego. Nie żywię złudnej nadziei, że państwem można rządzić w sposób dobry ani też zarządzać monopolem pieniężnym w sposób sprawiedliwy. Zamiast tego pokazuję, że pewną poprawę może przynieść jedynie ponowne "rozbicie dzielnicowe" Polski. W tym celu należy wpierw wycofać Polskę z Unii Europejskiej, która dąży do narzucenia swojej waluty. Następnie, należy przyznać Śląskowi autonomię oraz pozwolić mu bić swoją walutę. Potem należy wprowadzać kolejne autonomie: Kaszub, Wielkopolski itd. tak długo, aż w końcu produkcja pieniądza zostanie w pełni urynkowiona. W przeciwnym razie kradzież przy pomocy pieniądza nie zostanie powstrzymana nigdy.
Gorąco zachęcam wszystkich do lektury!
Tytuł książki brzmi następująco: "HISTORIA PISANA PIENIĄDZEM, czyli jak rządzący na przestrzeni wieków manipulowali polską walutą." (Można ją będzie kupić u wydawcy: kliknij tutaj).
Książkę napisałem w sposób przystępny dla każdego, chcąc przybliżyć w publicystyczny sposób historię monopolu pieniężnego w Polsce. Kwestie monetarne są bowiem jak wosk, w którym odbijają się wydarzenia znane nam z podręczników historii. Dzięki "Historii" czytelnik będzie mógł spojrzeć na historię Polski w sposób, o którym wcześniej nie pomyślał. Mam nadzieję, że za sprawą mojej krótkiej pracy choć jedna osoba zostanie zmuszona do ponownego przemyślenia takich wydarzeń, jak rozbicie dzielnicowe, wielkie projekty Kazimierza Wielkiego, Insurekcja Kościuszkowska, rozbiory, budowa Gdyni oraz COP czy też upadek socjalizmu w Polsce.
Z dumą mogę także stwierdzić, że "Historia pisana pieniądzem" to pierwsza drukowana książka polskiego autora napisana z pozycji jednoznacznie libertariańskich. Ani przez moment nie pozostawiłem w niej wątpliwości co do szkodliwości istnienia państwa jako takiego. Nie żywię złudnej nadziei, że państwem można rządzić w sposób dobry ani też zarządzać monopolem pieniężnym w sposób sprawiedliwy. Zamiast tego pokazuję, że pewną poprawę może przynieść jedynie ponowne "rozbicie dzielnicowe" Polski. W tym celu należy wpierw wycofać Polskę z Unii Europejskiej, która dąży do narzucenia swojej waluty. Następnie, należy przyznać Śląskowi autonomię oraz pozwolić mu bić swoją walutę. Potem należy wprowadzać kolejne autonomie: Kaszub, Wielkopolski itd. tak długo, aż w końcu produkcja pieniądza zostanie w pełni urynkowiona. W przeciwnym razie kradzież przy pomocy pieniądza nie zostanie powstrzymana nigdy.
Gorąco zachęcam wszystkich do lektury!
czwartek, 4 października 2012
Państwo jako luka pamięci
Najbardziej niezbadaną dziedziną życia społecznego
są wszystkie te przestępstwa, które przy pomocy dekretu władzy
uznawane są za zgodne z prawem. Luka pamięci nigdy nie ukaranych
wykroczeń to miejsce otoczone społecznym tabu.
O tym, że prawo stanowione różni się od prawa
naturalnego wiedzą nawet dzieci (no, może poza skrajnymi
legalistami, ale to już przypadek kliniczny). Gdyby bowiem uznać,
że prawem jest wszystko to, co orzeknie państwo, wówczas za
legalny należałoby uznać m.in. Wielki Głód na Ukrainie, który
został wywołany przez Sowietów zgodnie z obowiązującym prawem. W
identyczny sposób za legalną trzeba byłoby uznać eksterminację
podziemia antykomunistycznego w Polsce, gdyż zgodnie z obowiązującą
konstytucją antykomuniści działali nielegalnie.
Na skrajny legalizm nie decyduje się więc zbyt wiele
osób, gdyż jego wady są aż nazbyt widoczne. O wiele więcej osób
wybiera zatem legalizm umiarkowany, który dopuszcza istnienie
porządku prawa naturalnego, lecz głosi konieczność jak najdalej
idącego dostosowania się do dekretów Lewiatana. Umiarkowany
legalista, którym jest 99% ludzkości, twierdzi na ogół, że
wprawdzie np. zsyłka na łagry może i była legalna w sensie
zgodności z komunistyczną konstytucją, lecz sama władza sowiecka
była nielegalna, gdyż zdobyto ją na drodze zamachu stanu oraz
stała w sprzeczności z demokratycznymi procedurami. Gdyby jednak w
sowieckiej Rosji skradziono komuś samochód, a sowiecki sąd orzekł
dla przestępcy karę więzienia, umiarkowany legalista
nieoczekiwanie stwierdziłby, że władza sowiecka miała prawo karać
przestępcę. Nagle okazałoby się więc, że nielegalna władza
Sowietów w pewnych aspektach była jednak legalna.
W odpowiedzi na tę sprzeczność na skrajnym
marginesie głównego nurtu legalistycznego funkcjonuje legitymizm,
skłonny uznać za legalne tylko i wyłącznie prawo stanowione przez
„prawowite rządy”. Legitymistami są w zasadzie wyłącznie
zwolennicy dawnej monarchii, pochodzącej rzekomo od Boga, ale przy
braku takowej od co najmniej 100 lat, zmuszeni są uznać, że od
ponad wieku nie wymierzono nikomu żadnej sprawiedliwości.
Komizmu i sprzeczności powyższych rozwiązań unika
jedynie libertarianizm, który głosi, że jedyne możliwe
przestępstwo polega na wykroczeniu przeciwko prawu naturalnemu,
któremu podlega zarówno szary człowiek, jak i państwo. Prawo
naturalne ludzkości oczywiście nie wystarczy; konieczny jest też
ktoś, kto będzie pilnował jego przestrzegania w praktyce. W
doborze osób, które będą egzekwowały prawo nie można jednak
popełnić największego grzechu z możliwych – nie wolno sprawić,
aby wypełniania prawa naturalnego strzegła ta instytucja. która z
definicji je łamie.
Jeżeli prawo naturalne znaczy cokolwiek, jeżeli
naprawdę wierzymy w jego istnienie, musimy uznać, że państwo
nieustannie je łamie, nawet jeśli usilnie pragnie je stanowić.
Karząc przestępcę, który kradnie samochody jednocześnie łamie
prawo własności właściciela auta, który do wymierzenia kary
mógłby zamiast przymusowych usług państwa posłużyć się
prywatną firmą. Złodziej, który złupione mienie przeznaczałby
nawet na pomoc potrzebującym, wciąż pozostanie złodziejem.
Powyżej przytoczyłem zaledwie kilka najbardziej
drastycznych przykładów masowych przestępstw, którymi XX wiek
niechlubnie zapisał się w dziejach ludzkości. Jednakże
rzeczywistość jest naznaczona o wiele większą liczbą
zapomnianych krzywd i przewinień, które społeczeństwo celowo
przemilcza w imię rzekomo wyższego celu, jakim jest dobro państwa.
Każdego dnia spotykamy się z dziesiątkami drobnych i większych
wykroczeń państwa, które w ramach ideologicznej absolucji
puszczane są w niepamięć. Każdego dnia dochodzi do milionów
krzywdzących decyzji administracyjnych, interpretacji przepisów
dokonanych na niekorzyść obywateli, przywłaszczeń dokonanych
kosztem obywateli, nadużyć i zaniechań, błędów i pomyłek.
Zdecydowana większość z nich nigdy nie zostanie zbadana, nie
mówiąc już o wymierzeniu kary, tylko i wyłącznie dlatego, że
państwo ma zagwarantowane status ostatecznej instancji, która ma
prawo się mylić.
Naukowcy świata Zachodu z nieskrywaną wyższością
opisują zjawisko tabuizacji obecne w plemionach pierwotnych oraz
pojawiające się w niektórych sferach społeczeństw współczesnych,
lecz nigdy nie podejmują podstawowego tabu przestępstwa zwanego
państwem. Jako obywatele mamy prawo mówić o konkretnych
przestępstwach, których dopuszczają się pojedynczy urzędnicy, a
nawet całe państwa, lecz wypowiadanie się na temat przestępstwa
dokonującego się poprzez sam fakt istnienia państwa karane jest
bezwzględnie.
Kara za krytykowanie państwa jako takiego polega
przede wszystkim na drwinie i ostracyzmie, lecz jest niezwykle
skuteczna. Teoria libertariańska jest ochoczo wyśmiewana zarówno
po lewej, jak i po prawej stronie sceny politycznej, lecz najczęściej
spotyka ją zmowa milczenia. Państwo jest głównym sponsorem świata
nauki, więc naukowcy na ogół o libertarianizmie zwyczajnie milczą.
W ten sposób wolnościowi ideolodzy są nieustannie marginalizowani
jako nienaukowi i pozostający w rzekomym wielkim błędzie.
Oszukiwane przez państwo masy są w ten sposób pozbawiane
przywództwa, które zdolne byłoby wyrwać je z letargu.
Siła tabu w społeczeństwach pierwotnych polega na
tym, że do jego przestrzegania nie są potrzebne żadne środki
przymusu bezpośredniego. Instytucja tabu pochodzi ze świata
religijnego i stanowi przekonanie, które każdy człowiek plemienia
nosi głęboko w sercu. Odrzucenie tabu jest dla członka plemienia
pierwotnego równoznaczne z postawieniem się poza wspólnotą. W
identyczny sposób człowiek współczesny dokonał tabuizacji
instytucji państwa. Przyjąwszy wiarę w państwowego bożka,
wyraził zgodę na wrzucanie wszystkich przestępstw dokonywanych
wspólnie z innymi w ramach państwa do zbiorowej luki pamięci.
Pilnie dba o podtrzymywanie tabu przestępstwa zwanego państwem i z
radością uczestniczy w wykluczaniu ze sfery „poważnych ludzi”
wszystkich tych, którzy śmią targnąć się na fałszywy mit.
Ponieważ tabu ma źródła religijne, charakter kultu
posiada także przekonanie o konieczności istnienia państwa.
Uzasadniając jego istnienie, jego zwolennicy są skłonni zawiesić
wszelkie prawidła, którymi kieruje się rozum, a przydawane
Lewiatanowi atrybuty świadczą, że w wyobrażeniu wielu ludzi mamy
do czynienia niemal z osobno istniejącym organizmem. Wiara w
istnienie państwowego bożka jest na tyle mocna, że zachowują ją
nawet ludzie, którzy uważają siebie samych za racjonalnych
ateistów i odrzucają osobowego Boga chrześcijan. Wszystkich
wyznawców tabu państwa łączy także przekonanie, że ich wiara
jest w stanie odpuścić grzechy, których dopuszczają się
działając w ramach państwa.
Tabuizacja państwa ma jeszcze jeden skutek:
umieszczając przestępstwa państwa w luce pamięci kolejne
pokolenia tworzą dla swoich następców nieustanne złudzenie
toczonego przez siebie poczciwego żywota. W rezultacie przychodzący
na świat człowiek dopiero po pewnym czasie odkrywa, że otaczający
go świat wcale nie jest taki, jakim piszą go dorośli, lecz
posługuje się bardzo użytecznym tabu, pozwalającym w dziecinnie
łatwy sposób wrzucać część własnych przestępstw do społecznej
luki pamięci. Ogromna większość ludzi staje się konformistami i
przystaje do podtrzymywania tabu, choć oczywiście nie czynią tak
wszyscy.
Państwowa luka pamięci jest przepastna, ale na
szczęście istnieje do niej dostęp. Wygrzebywanie brudów, które w
niej zalegają może się czasami wydawać czynnością skazaną na
ponowne wrzucenie do zbiorowej luki pamięci, lecz w istocie każdy
cios zadany w ten sposób państwu trafia celu. Nic nie szkodzi tabu
tak, jak wypowiadanie go na głos. PAŃSTWO TO PRZESTĘPSTWO.
czwartek, 27 września 2012
Czarny PR sofistów
Los sofistów stanowi żywy dowód na potwierdzenie
tezy, że najlepsze umysły i najbardziej niezależne jednostki są
najczęściej spychane przez społeczeństwo na margines przy
współudziale kiepskich myślicieli.
Przez setki lat sofiści byli w kulturze europejskiej
synonimem umysłowego cwaniactwa oraz relatywizmu. Zgłębiający
filozofię poznawali ich jako bałamutnych antagonistów platońskich
dialogów lub też twórców sofizmatów, które cierpliwie
rozwiązywał Arystoteles. Choć słowo „sofista” wywodzi się z
greckiego słowa „mądrość”, niezależni filozofowie dorobili
się jednoznacznie negatywnego PR-u, który przetrwał w kulturze
popularnej nawet do dziś.
Najbardziej
znanym sofistą był Protagoras, autor powtarzanego częstokroć
powiedzenia: „Człowiek
miarą wszechrzeczy”,
za sprawą którego stał się uosobieniem relatywizmu i
subiektywizmu. Na miano to oczywiście zasłużył, głosząc po raz
pierwszy w historii filozofii poglądy, które stały się chlebem
powszednim współczesnego świata uniwersyteckiego. Niewiele lepszy
w tym względzie był Gorgiasz, który twierdził, że nic nie
istnieje. Dziwne to były poglądy, tym bardziej, że ktoś je musiał
wypowiadać, a więc na pewno istniał Gorgiasz, ale argument ten do
niego ponoć nie przemawiał.
Błędem byłoby jednak stwierdzenie, że sofiści
sprowadzali się wyłącznie do karykaturalnych poglądów
Protagorasa i Gorgiasza. Przeprowadzone w XX wieku badania nad myślą
sofistów dowiodły niezbicie, że sofistom zawdzięczamy naprawdę
wiele. Nauczając młodzież kładli nacisk na wszechstronne
wykształcenie, m.in. na poznanie matematyki, retoryki, czy też
muzyki. Nie wszyscy sofiści byli też sceptykami i relatywistami.
Niestety, na ich temat nie dowiemy się niestety nigdy zbyt wiele,
gdyż ich dzieła najczęściej nie dotrwały do czasów
współczesnych. U innych autorów ich poglądy oraz postawy są
najczęściej pokazywane w jednoznacznie pejoratywnym świetle, choć
przez pewien czas świadczone przez nich usługi cieszyły się sporą
popularnością.
Jednym z głównych autorów zepchnięcia sofistów na
margines był Platon. Ojciec komunizmu i autorytaryzmu zwalczał
sofistów na wszelkie możliwe sposoby. Jak powszechnie wiadomo,
Platon (tak jak Arystoteles), wywodził się z ateńskiej oligarchii,
a filozofią zajmował się głównie dlatego, że była to podówczas
główna intelektualna rozrywka sfer wyższych. Mając zapewniony
dochód dzięki instytucji państwa, krytykował jednocześnie
sofistów za pobieranie pieniędzy za naukę filozofii. Sofiści
wywodzili się najczęściej ze sfer niższych: przykładowo,
Protagoras był tragarzem, który jednak miał się dorobić na
świadczeniu usług pedagogiczno-wychowawczych majątku większego
niż słynny rzeźbiarz Fidiasz. Fakt ten doprowadzał do szału
Platona, który ubóstwiał państwo i chciał, aby nauka filozofii
była uprawiana za „darmo” - tj., aby zajmować się nią mogli
tylko i wyłącznie ludzie zamożni i z wyższych sfer rządzących
państwem.
W ten sposób Platon dał początek filozofii
instytucjonalnej, tj. uprawianej za podatki oraz przez beneficjentów
podatków. Instytucjonalni filozofowie traktują się z wyższością
i gardzą ludźmi, którzy próbują uprawiać naukę niezależnie.
Platon szczycił się tym że nie pobierał za nauczanie filozofii
żadnych opłat, ignorując kompletnie fakt, że mógł oddawać się
swojej pasji tylko i wyłącznie dzięki odpowiedniej pozycji
społecznej uzyskanej dzięki państwu. Dzisiejsi naśladowcy Platona
z państwowych uczelni również podkreślają, że studia filozofii
powinny być „bezpłatne”, gdyż zajęcie to jest rzekomo zbyt
szczytne, aby podlegało wycenie pieniężnej. Chcą w ten sposób
podkreślić wyjątkowość prowadzonego przez siebie zajęcia.
Tak
naprawdę jednak nauczanie filozofii to zajęcie jak każde inne.
Ludwig von Mises był wobec oderwanych od rzeczywistości rynkowej
naukowców wyjątkowo krytyczny: „Filozofowi
wydaje się, że zgłębianie zagadnień filozoficznych jest zajęciem
tak wzniosłym i szlachetnym, że nie wolno go traktować na równi z
jakąkolwiek inną pracą zarobkową. Profesor czuje się dotknięty
tym, że za swoje filozofowanie otrzymuje wynagrodzenie; za obraźliwe
uważa przypuszczenie, że zarabia pieniądze jak rzemieślnik czy
wyrobnik. Sprawy finansowe są dla niego zbyt przyziemne; filozof
badający doniosłe zagadnienia prawdy i absolutnych wiecznych
wartości nie powinien zaprzątać sobie głowy problemami
ekonomicznymi” - pisał urodzony we Lwowie ekonomista.
Szkoła Platona – Akademia –
stała się oficjalną uczelnią filozoficzną, która dzięki
wsparciu państwa przetrwała wiele stuleci. Z kolei dzieła sofistów
najczęściej niszczono (m.in. za sprawą Platona i jego uczniów,
którzy nie znosili konkurencji) lub lekceważono. Tak stało się
m.in. z pismami Protagorasa, które podburzeni Ateńczycy spalili na
stosie w centrum miasta.
Oficjalni filozofowie utrzymywani
przez państwo są zatem programowymi przeciwnikami wolności, gdyż
gdyby urynkowić ich własną dziedzinę, straciliby wszystkie honory
oraz źródło utrzymania. Na uniwersyteckie sale wykładowe nie
wpuszcza się myślicieli libertariańskich, gdyż ich przesłanie
podkopuje sens istnienia samego państwowego uniwersytetu. Największe
honory przypadają za to głosicielom najbardziej niedorzecznych
teorii, jak choćby współcześnie postmodernistom, czy też
neomarksistom.
Choć Protagoras i Gorgiasz
dokonali wiele, aby sofiści zyskali miano wichrzycieli, którzy za
duże pieniądze są w stanie udowodnić, że kwadrat jest okrągły,
wielu sofistów przedstawiało niezwykle ciekawe koncepcje. To
właśnie sofiści jako pierwsi przełamali autokratyczny model
społeczeństw greckich państw-miast podkreślając, że żaden
człowiek nie rodzi się z „naturalną” predyspozycją do
rządzenia innymi (szczególnie ta idea musiała zaboleć Platona).
Nikt inny jak właśnie sofiści po raz pierwszy zdemaskowali prawo
(tj. prawo stanowione przez państwo) jako narzędzie krępowania
silnych i dobrych przez kiepskich i słabych. A jeśli dołączymy do
tego osiągnięcia w dziedzinie teorii edukacji, wówczas okaże się,
że sofiści byli postaciami negatywnymi przede wszystkim w opinii
Platona.
Sofiści nie zaginęli wraz z
Gorgiaszem, Antyfontem, czy Hippiaszem, lecz funkcjonują do dziś.
Obok zniesmaczonych ideą wolnego rynku profesorów państwowych
uczelni działa całe mnóstwo ludzi posiadających ogromną wiedzę,
lecz lekceważonych i zbywanych jako obskuranci ze względu na
funkcjonowanie poza podatkowym krwiobiegiem. Ich przemyślenia i
teorie nigdy nie zyskają powszechnego uznania, gdyż przed
nazwiskiem brakuje im tytułu prof. czy też dr hab. Państwowa
akademia czasami na drodze wielkiego wyjątku jest w stanie dopuścić,
aby do panteonu mędrców dołączył ktoś spoza swojego zaklętego
światka, lecz są to bardzo rzadkie przypadki.
Wielu spośród największych
libertariańskich myślicieli w historii funkcjonowało właśnie
tak, jak greccy sofiści: nauczali za pieniądze, z dala od
oficjalnych instytucji państwa. Im także przyprawiono etykiety
wichrzycieli oraz obskurantów, choć tak naprawdę to oni
przyczyniali się do prawdziwego rozwoju świata idei. Nie inaczej
jest też dzisiaj: najwięcej ciekawego do powiedzenia mają
najczęściej ci, których można znaleźć jedynie na rozmaitych
blogach, rzadko odwiedzanych witrynach internetowych lub też pismach
o skromnym obiegu.
Najbardziej wymowną ilustracją
schematu, w jakim funkcjonuje uprawiana za podatki filozofia są
opinie świata nauki na temat Murraya Rothbarda. Zadałem sobie trud
i sprawdziłem, co na temat jego teorii sądzą filozofowie oraz
ekonomiści z państwowych uczelni w Polsce i na całym świecie.
Lista zarzutów, jakie się mu stawia jest równie długa, co
absurdalna: postulowanie materializmu, hipertrofii wolności, chęć
zrealizowania utopijnego raju na ziemi, oddawanie wolnemu rynkowi
religijnej czci, amoralizm, ekonomizm, wolterianizm i antyklerykalizm
oraz przypisywanie sobie wszechwiedzy na temat przyszłości. Autorów
tych zarzutów nie przytoczę dla dobra ich samych. Powyższe zarzuty
pokazują wyraźnie, że stosunek świata państwowych naukowców do
myślicieli niezależnych oparty jest na tym samym uprzedzeniu, które
żywił niegdyś Platon. Gdyby dzieła Murraya Rothbarda uległy
nagle zniszczeniu i musielibyśmy zrekonstruować jego poglądy na
podstawie relacji państwowych filozofów, moglibyśmy odnieść
wrażenie, że ich autorem musiał być nihilista, choć w
rzeczywistości był nim wspaniały obrońca wolności oraz rzecznik
absolutnie obowiązujących praw moralnych.
Gdyby usługi filozoficzne
podlegały swobodnej konkurencji, mielibyśmy do czynienia ze
wspaniałym rozkwitem umysłowym. Świat zdominowali jednak
współcześni Platonowie, którzy wynoszą się ponad tych, którzy
pragną bardziej uczciwego świata. Tworzą górnolotnie brzmiące
teorie, których jedynym celem jest tak naprawdę zachowanie własnej
pozycji oraz zapewnienie sobie dochodów przy pomocy państwa. Oby
wreszcie nastała epoka sofistów.
niedziela, 23 września 2012
Rodzina Murraya Rothbarda w Polsce
W miniony czwartek w Poznaniu na spotkaniu gościł Marcin Chmielowski, nasz czołowy polski libertarianin. W swoim referacie wspomniał o dobrze znanym fakcie, że Murray Rothbard pochodził z Polski oraz że na Mazowszu wciąż żyją ludzie z nazwiskiem Rothbard. Postanowiłem sprawdzić to przy pomocy portalu moikrewni.pl.
Poniżej trzy mapy stanowiące dowód na to, że polscy krewni Rothbarda wciąż żyją. Ich nazwiska trochę się zmieniły, ale tylko nieznacznie. Najwięcej z nich mieszka w powiecie sochaczewskim oraz warszawskim, choć osoby o nazwisku Rotbart zawędrowały nawet w okolice Szczecina, Wrocławia, czy też Gliwic.
Poniżej trzy mapy stanowiące dowód na to, że polscy krewni Rothbarda wciąż żyją. Ich nazwiska trochę się zmieniły, ale tylko nieznacznie. Najwięcej z nich mieszka w powiecie sochaczewskim oraz warszawskim, choć osoby o nazwisku Rotbart zawędrowały nawet w okolice Szczecina, Wrocławia, czy też Gliwic.
poniedziałek, 21 maja 2012
Mapa Polski pobożnych socjalistów i bezbożnych socjalistów
Od czasu zdominowania polskiej sceny politycznej przez PO-PiS w mediach usilnie forsowany jest obraz geograficznego podziału kraju na dwie strefy poparcia. „Młodzi, wykształceni, z wielkich miast” głosują rzekomo na PO, a wychowywana przez księży ludność wsi i miasteczek stanowi elektorat PiS. Niektórzy proponują nawet, aby podzielić kraj na strefę „dwóch prędkości”.
Poza oczywistym zignorowaniem poparcia dla pozostałych
partii i środowisk, podział ten należy uznać za instrumentalny i
pomijający wiele decydujących czynników. Najczęściej tłumaczy
się go w najbardziej żenujący sposób - przez próbę
uzasadnienia, że „postęp” cywilizacyjno-demokratyczny rozlewa
się jak tłuszcz po patelni. Tygodnik „Polityka” przedstawił
nawet niedawno zdumiewający wykres, pokazujący jak to zza
zachodniej granicy, poprzez Szczecin, Poznań i Wrocław wlewa się
stopniowo do Polski pobudzający nurt cywilizacyjny. Biegnie przez
Trójmiasto, Łódź do Warszawy, dociera do Krakowa, ale dalej -
stop. Tam natrafia na matecznik kołtuństwa i katolickiego
wsteczniactwa. Prymitywizm tego schematu niech nam uświadomi
chociażby fakt, że bezpośrednio za Odrą nie ma przecież żadnego
Zachodu, lecz podtrzymywany przy życiu państwowymi dotacjami
socjalistyczny eksperyment, którym jest byłe NRD. Poza tym, wcale
nie jest tak, że im bardziej na zachód, tym bardziej „zachodnio”.
Bardzo błędny jest także podział na dwie Polski
według klucza dawnych zaborów. Choć granica między regionami
poparcia dla PiS i PO wykazuje pewne podobieństwo do granic między
zaborami, nadal nie wyjaśnia to, dlaczego w dużych miastach większe
poparcie ma PO. Czyżby rzeczywiście racja była po stronie płatnych
propagandzistów „Wyborczej” i innych politycznie posłusznych
mediów?
Zanim odpowiemy na to pytanie, zwróćmy uwagę na
fakt, iż tereny, na których w ostatnich wyborach zwyciężyła PO,
stanowią od lat także matecznik poparcia dla SLD. Partia
ekskomunistów nie zbiera przecież swoich głosów wśród górali
ani na Lubelszczyźnie, lecz w krainie byłych PGR-ów i w obszarach
przyległych do wielkich socjalistycznych inwestycji. Oczywiście w
promowanym dziś wszędzie podziale na dwie Polski ani słowem nie
wspomina się, że tą „lepszą” i „bardziej rozwiniętą”
tworzą w sporej mierze obszary wiejskie, które padły ofiarą
kolektywizacji. Dla władzy ludowej największymi wrogami nie byli
przecież drobni rolnicy z Rzeszowszczyzny, lecz zamożni gospodarze
i panowie z Wielkopolski i Pomorza. To właśnie ich zapędzono w
kierat, a należącą do nich ziemię wydano pod zarząd PGR-ów. Na
ikonie Polski A pojawia się w ten sposób pierwsza rysa.
Zachód Polski tworzą przede wszystkim tzw. Ziemie
Odzyskane, które są najczęściej uważane za krainę o świetnej
infrastrukturze. I rzeczywiście, sieć kolejowa i drogowa są tam
gęstsze niż w innych regionach kraju, miasta mają lepszej jakości
transport publiczny, wodociągi, sieć elektryczną czy też zaplecze
przemysłowe, pochodzące jeszcze z czasów, gdy zarządzali nimi
Niemcy. Wszystkie te czynniki mają pewne znaczenie, lecz są
zupełnie drugorzędne w obliczu tego, iż Ziemie Odzyskane stanowiły
strefę całkowitej supremacji państwa.
Gdy
w 1945 zakończyła się wojna, polscy komuniści mogli zrealizować
wreszcie swój nikczemny plan wytworzenia homo
sovieticus.
Ich ofiarami stała się ludność Polska żyjąca na Kresach, która
zdziesiątkowana przez planowe ludobójstwo oraz masowe zsyłki na
Sybir, zmuszona była opuścić swoje domy i zamieszkać na nowych
terytoriach. Zniszczeni psychicznie, będący świadkami potęgi
państwa, ugięli się w większości pod jego presją. Jeśli
przyjrzeć się terytorialnemu rozmieszczeniu polskiej wojny o
niepodległość, toczonej tuż po drugiej wojnie światowej z
radzieckim najeźdźcą, uderzy zapewne fakt, że na Ziemiach
Odzyskanych (poza nielicznymi wyjątkami na Warmii i Śląsku) nie
toczono niemal
żadnych walk.
Zbrojny opór wobec komunistów ograniczył się niemal całkowicie
do terytoriów, które dziś uważane są za siedzisko katolickiego i
radiomaryjnego kołtuństwa.
Przejęcie
Ziem Zachodnich i Mazur przez PRL pociągnęło za sobą nie tylko
jedną z największych w historii masowych migracji, ale i
bezprecedensowy eksperyment władzy na ludziach. Przybywający
wagonami na nowe ziemie byli całkowicie zdani
na
państwo. Poza spontanicznie zajmowanymi gospodarstwami i innymi
pojedynczymi budynkami, cała infrastruktura i wszelkie zasoby
należały tu niepodzielnie do Lewiatana. Jeżeli własność
prywatna i idea wolnego rynku została gdzieś prawdziwie upokorzona,
to z pewnością stało się tak na Ziemiach Odzyskanych. Do państwa
należało tu wszystko: szkoły, pola, lasy, fabryki, sklepy i, co
najważniejsze, nie trzeba było wkładać wysiłku w ich
znacjonalizowanie. Jeżeli ktoś chciał na tych terenach pomyślnie
funkcjonować, musiał upokorzyć się przed państwem albo zasilić
jego szeregi.
Znajdując się w żelaznym uścisku państwa,
mieszkańcy „Polski A” stali się wobec władzy najbardziej
posłuszni. Stało się tak nie tylko za sprawą niewątpliwego
gwałtu dokonanego przy współudziale Armii Czerwonej oraz UB, ale
także dzięki ogromnemu awansowi społecznemu, który spotkał wielu
kolonizatorów. Zamieszkujący przed wojną drewniane chałupy, które
po dziś dzień stoją nawet w centrach wschodnich miast Polski,
przesiedleńcy trafili do przestronnych i murowanych domów. Nowej
władzy o wiele łatwiej było skłonić do współpracy osoby, które
jeszcze niedawno klepały biedę gdzieś w maleńkiej wiosce niż
tych, którzy przed wojną mieli swój własny interes, a teraz
musieli zaprzestać swojej działalności lub nawet oddać dobytek
całego życia nuworyszom.
Swego rodzaju „Ziemiami Odzyskanymi”, jeśli chodzi
o zakres władzy państwa, były także wielkie miasta – sypialnie
wielkich fabryk, hut i kombinatów oraz biurokratyczne fortece. Na
mapie Polski nie brak jest miast, które do dziś niemal w całości
żyją z wielkiego zakładu przemysłowego, powstałego jeszcze za
PRL, a takich, które stanowią urzędnicze centra dla lokalnych wsi
i mniejszych miasteczek jest bez liku. Postępujący po wojnie napływ
ludności wiejskiej do miast spowodował, że zwiększyła się
jednocześnie liczba ludzi bezpośrednio podległych władzy państwa.
Mieszkańcy wsi porzucali swój skromny dobytek, przyjeżdżali do
wielkich miast, a tam wszystko, co mieli, dostawali od państwa.
Kilkadziesiąt lat premiowania nuworyszów oraz tresowania ludności
wedle wymyślonego przez siebie schematu przyniosło wreszcie
zamierzony skutek. Wykształciła się Polska A - Polska ludzi
posłusznych państwu, świadomych, że tylko we współpracy z nim
można osiągnąć w życiu sukces. Miliony rodzin, których państwo
wyprowadziło z biedy Kresów, nakarmiło, dało wykształcenie oraz
pozycję społeczną dobrze wie, komu okazać posłuszeństwo. Co
prawda PO zaczynało jako partia, która w swoich deklaracjach była
wolnorynkowa, ale wówczas miało zaledwie kilkanaście procent
poparcia. Jej słupki sondażowe wzrosły dopiero wtedy, gdy
nastąpiła polaryzacja sceny politycznej według klucza:
nowoczesność – zacofanie. Ci, którzy dorobili się dzięki
państwu zrozumieli wówczas, że nadszedł czas, aby spłacić dawne
długi.
Najbardziej nurtujące jest jednak to, dlaczego Polska
B jest tak zdecydowanie etatystyczna. Przecież skoro Lewiatan przez
ostatnie sześćdziesiąt pięć lat faworyzował dorobkiewiczów i
karierowiczów, dlaczegóż miałby się nagle stać narzędziem w
walce o lepsze jutro? Wyjaśnieniem tej sytuacji jest fakt, iż
niestety nawet walcząca o niepodległość aż do lat
pięćdziesiątych Polska musiała ostatecznie uznać dominację
nowego porządku. PRL nie był wcale „najweselszym barakiem w
obozie”, lecz bezwzględną walką o ujarzmienie ludności. Poza
tym, zakres wolności jaki mieszkańcy byłego zaboru rosyjskiego i
austriackiego znali jeszcze sprzed wojny oraz z okresu rozbiorów,
nie należał do najszerszych.
Ostatecznie więc stanowiąca zaplecze PiS Polska B
pragnie standardów wolności takich, jakie zna sprzed wojny i do
jakich dopuszczał wcześniej cesarz lub car. Niezorientowanym w
temacie przypomnijmy, że tereny obecnej południowo-wschodniej
Polski stanowiły od zawsze obszar masowej emigracji zarobkowej.
Synonimem wolności dla elektoratu PiS są więc dziś rządy
Piłsudskiego oraz jego etatystyczna polityka. Wolny rynek kojarzy im
się z wymysłami ludzi nowego systemu. Nieprzypadkowo polska lewica
nazywa siebie liberałami, mimo iż jest skrajnie socjalistyczna. W
ten sposób sprawia, że Polska B buduje swój etos obrońców
solidarności społecznej na zasadzie przeciwieństwa do
„wolnorynkowego” salonu komunistów.
Wyrwanie Polski B z objęć skrajnych socjalistów spod
znaku Piłsudskiego, którymi są politycy PiS, byłoby wydarzeniem
epokowym. Ale czy doczekamy takich czasów?
czwartek, 26 kwietnia 2012
Swąd dolara unosi się nad światem - nieopublikowana polemika z Pawłem Łepkowskim
[W "Najwyższym Czasie! nr 15-16 (1142-1143) z 07-14-04-2012 ukazała się polemika Pawła Łepkowskiego pt. "Dolar nie jest śmieciem", w której autor odniósł się do mojego wcześniejszego tekstu "Kiedy dolar stanie się śmieciem (dostępnym tutaj). Wysłałem do Redakcji odpowiedź, która niestety nie zmieściła się na łamach, więc zamieszczam ją poniżej]
Najbardziej niefrasobliwa polemika to taka, w której
autor ostatecznie przyznaje rację swojemu adwersarzowi. Pomimo
butnego porównania mnie do dziennikarza będącego na usługach
komunistycznych reżimów, Paweł Łepkowski w swym tekście pt.
„Dolar nie jest śmieciem!” (NCz! Nr 15-16) faktycznie sam
potwierdził tezy, które rzekomo zwalczał.
Według Łepkowskiego mój tekst („Kiedy dolar stanie
się śmieciem?” NCz! Nr 12) był najbardziej antyamerykańskim
tekstem, na jaki zdarzyło mu się natknąć. Tak radykalnych tekstów
nie można ponoć uświadczyć nawet w Wenezueli ani na Kubie. Kto
nie chwali amerykańskiego Lewiatana, ten na pewno jest komunistą
albo lewakiem i z całego serca nienawidzi Amerykanom – tak zdaje
się myśleć mój polemista.
Swojemu
adwersarzowi chciałbym uświadomić, że mój tekst nie był
antyamerykański. Przyzna to chyba każda osoba obdarzona dobrą
wolą. Mało tego, jak mało kto jestem wielbicielem dorobku
cywilizacyjnego kontynentu, który zrodził ideę libertarianizmu. W
przeciwieństwie do p. Łepkowskiego dostrzegam jednak ogromną
różnicę dzielącą społeczeństwo
Ameryki od państwa
noszącego nazwę USA. Innymi słowy, jestem ogromnym fanem
wolnościowych tradycji obecnych wciąż w społeczeństwie
gospodarce Ameryki, lecz jednocześnie uważam, że państwo żerujące
na tym społeczeństwie stanowi największe zagrożenie dla ludzkości
na świecie.
Tej subtelnej różnicy nie rozumie jednak mój
polemista, dla którego jestem totalnym wrogiem wszystkiego, co
amerykańskie. Na bazie tego nieporozumienia przydane zostały mi
demoniczne cechy wroga amerykańskiej gospodarki oraz wszystkiego, co
amerykańskie. Na Boga, na jakiej podstawie?!
Redaktor Łepkowski reprezentuje typowe dla wielu
prawicowców utożsamienie państwa z narodem. W tej konstrukcji
myślowej dolar wydaje się być kwintesencją amerykańskości, jej
największym atutem właśnie dlatego, że jego produkcją zajmuje
się amerykańskie państwo. Tymczasem jednak papierowy dolar został
narzucony Amerykanom w drodze podstępu i bez ich woli. Świadczy o
tym chociażby sama nazwa banku centralnego emitującego zielone
banknoty, czyli Rezerwa Federalna. Amerykanie byli tak bardzo
przeciwni idei banku centralnego, że gdyby przed 1913 rokiem któryś
z polityków powiedział wprost, że chce założyć bank centralny,
jego dni byłyby policzone. Słowo „rezerwa” miało wytworzyć
wrażenie, że tak naprawdę bankierzy i rząd zakładają pewien
mało znaczący urząd, pewnego rodzaju rezerwę. Gdy opinia
publiczna dowiedziała się w końcu o prawdziwej roli Fed, na
stawienie oporu było już za późno.
Paweł Łepkowski sugeruje w swym tekście, że jestem
zwolennikiem tezy głoszącej, że gospodarkę najbardziej napędzają
zbrojenia. Pomijając już fakt, że nigdzie takiej tezy nie
wypowiedziałem, mój polemista zupełnie nie rozumie znaczenia,
jakie miała konferencja w Bretton Woods i ustalony w niej porządek.
W pewnym fragmencie swojego artykułu prezentuje nawet tezę jawnie
przeczącą podstawowym faktom najnowszej historii twierdząc, że
„ani przed, ani po utworzeniu Systemu Rezerwy Federalnej Stany
Zjednoczone nie musiały nikomu narzucać rozliczeń międzynarodowych
w ich walucie”. Przepraszam, ale wypadałoby zapoznać się
przynajmniej z artykułem pt. „Bretton Woods” na Wikipedii.
Zbrojenia dokonywane przez państwa odbywają się
zawsze kosztem społeczeństw, gdyż wymagają pobierania podatków.
W związku z tym niejako z definicji przyczyniają się do regresu
ekonomicznego ludności. Jednakże w przypadku państwa (nie mylić
ze społeczeństwem, redaktorze Łepkowski), rzeczy mają się
zupełnie inaczej. Państwo jest tym silniejsze, im potężniejszą
ma armię. W związku z tym najpotężniejszy na świecie amerykański
Lewiatan może przedłużać swoją hegemonię tylko i wyłącznie
dzięki wydatkom na zbrojenie. Z kolei wydatki te są możliwe tylko
i wyłącznie dzięki zapewnieniu zbytu dla dolara. Każdy bank
centralny marzy o tym, by móc drukować swoje banknoty bez
ograniczeń, lecz nie każdy chce je przyjmować. Fed ma o tyle
ułatwione zadanie, że w razie kłopotów z akceptacją dolarów
armia USA jest obecna w ponad 150 krajach świata.
Paweł
Łepkowski w pewnym momencie stwierdza nieoczekiwanie, że „Stany
Zjednoczone nie potrzebują utrzymywać swojej supremacji
gospodarczej za pomocą bomb i czołgów. Ten kraj nadal byłby
światową lokomotywą gospodarczą i największą gospodarką
planety, nawet gdyby stan jego sił zbrojnych był zerowy”. No
właśnie! O taki stan rzeczy walczy m.in. senator Ron Paul, dla
którego potęga kraju,
w którym żyje to zupełnie co innego niż potęga państwa,
którego jarzmo przyszło mu znosić. Takiej Ameryki chciałbym
kiedyś doczekać, lecz póki co zbyt wiele czasu marnotrawi właśnie
na czołgi i bomby.
Skoro mój polemista dostrzega więc, że armia USA
jest całkowicie zbyteczna dla zamożności Amerykanów, to czemu nie
dziwią go fakty, które sam przytacza: „Na blisko 1,5 biliona
dolarów wydawanych rocznie na całym świecie na zbrojenia połowa
przypada na USA”; „W ciągu ostatnich 13 lat wydatki na zbrojenia
wzrosły w USA o 114%”. Skoro Amerykanie byliby zamożni nawet bez
armii swojego Lewiatana, to po cóż ich Lewiatan pompuje tak wiele
pieniędzy w zbrojenia? Sentyment do munduru? A może ekstrawagancja
bogaczy?
Odpowiedź
jest prosta: do ujarzmienia tak potężnego kraju jakim jest Ameryka
państwo Stany Zjednoczone potrzebuje ogromnej siły. Ponadto, w
wyniku II wojny światowej oraz ładu ustalonego w Bretton Woods
amerykański Lewiatan dokonał niebywałej ekspansji na cały świat.
W ten sposób amerykańskie państwo
uzależniło
się od ciągłych podbojów i wymuszania obiegu dolara na całym
świecie.
Nie każdy chce jednak pełnić rolę pionka na
szachownicy Waszyngtonu. Co jakiś czas któryś z krajów świata
próbuje zerwać zależność od dolara. P. Łepkowski przypisuje mi
twierdzenie, że gdyby Wietnam, Korea, Kambodża lub Grenada
przestały przyjmować dolary, załamaniu uległaby amerykańska
gospodarka. Nie, to nie amerykańska gospodarka uległaby wstrząsowi,
lecz amerykański Lewiatan. Amerykańscy politycy właśnie dlatego
zabiegają o zapewnienie dolarowi chodliwości, gdyż najbardziej w
świecie obawiają się efektu domina. Gdy jakiś kraj stworzy wyłom,
w jego ślad pójdą kolejne, a Wujek Sam zamiast kontrolować całą
kulę ziemską będzie musiał ograniczyć się do swojego
kontynentu. Rozpaczliwa walka o zachowanie imperium dolara nie jest
walką o przyszłość kapitalizmu, lecz o o przyszłość
amerykańskiej klasy politycznej gnębiącej cały świat.
Redaktor
Łepkowski, o czym już wspominałem, przyrównał mnie w swym
tekście do dziennikarza socjalistycznego reżimu. W rzeczywistości
jednak tekst apologetyczny wobec Imperium
Dollarum
wyszedł właśnie spod jego pióra. Niczym dziennikarz z National
Review,
w
agresywny sposób broni amerykańskiej polityki interwencyjnej na
całym globie. Kto nie zgadza się z supremacją Wujka Sama, ten na
pewno jest komunistą albo socjalistycznym szpiegiem. Prawda z
definicji leży po stronie amerykańskiego oręża – tak brzmi
credo
amerykańskich
konserwatystów. To smutne, ale to właśnie ludzie o podobnym stylu
myślenia, co p. Łepkowski przyczynili się, i wciąż przyczyniają,
do upadku wolności na Nowym Kontynencie. I to właśnie do nich
najlepiej pasuje określenie: „reżimowy dziennikarz”, gdyż
największym reżimem na świecie są Stany Zjednoczone.
Najbardziej zastanawia jednak niezachwiana wiara, jaką
p. Łepkowski pokłada w amerykańskiej walucie. Nawet licealiści
interesujący się ekonomią wiedzą doskonale, że przez ostatnie 40
lat siła nabywcza dolara zmniejszyła się aż 5-krotnie. Słynny
inwestor Jim Rogers od lat głosi wszem i wobec, że „dolar to w
dłuższej perspektywie totalna katastrofa”. A o szefie Fed
wypowiada się następująco: „Dr Bernanke nie zna się na
ekonomii, nie zna się na finansach; on zna się jedynie na
drukowaniu pieniędzy”.
Jeśli jednak p. Łepkowski mimo to nadal wierzy w
„zielonego”, nie zamierzam mu w tym przeszkadzać. Skoro to tak
potężna waluta, niech spienięży cały swój dobytek w dolarach i
pozostanie przy nich aż do samego, mizernego końca. Za wojnę w
Iranie Wujek Sam swoim żołnierzom jeszcze zapłaci, ale ciekawe ile
dolar będzie wart przy następnym konflikcie? Albo inaczej: czy
będzie jeszcze w ogóle coś wart?
niedziela, 1 kwietnia 2012
Bezkarnym onanistom mówimy dość! - czyli konserwatyzm.pl i wizja nowej policji obyczajowej
W USA trwa kampania wyborcza. Jednym z kandydatów jest już tradycyjnie Ron Paul, który niestety nie ma szans na pokonanie prawicowców - wielu libertarian pyta: po co znów tracić czas na GOP i robić jej dobry PR? Czy ma to jeszcze sens?
To temat na inną dyskusję, ale warto prześledzić, co o Ronie Paulu piszą polscy pobożni socjaliści. Najczęściej piszą to samo, co "National Review" - że jest ekscentryczny, że marzycielski oraz że chęć wycofania wojsk USA z całego świata to objaw jakiegoś lewackiego pomylenia. Tak pisze "Gazeta Polska", tak pisze "Nasz Dziennik" i mało znany szerszej publiczności portal zamordystów konserwatyzm.pl.
Niejaki Mirosław Salwowski (nie znam go dokładnie, ale po lekturze jego tekstów nie żałuję) poświęcił nawet niedawno czas na wykazanie, że "prawdziwy katolik" na Rona Paula nie powinien w ogóle głosować. Pozornie, uważa publicysta konserwatyzm.pl, Paul może się wydawać postacią głoszącą poglądy spójne z prawicą, ale to nieprawda. Paul odebrał wprawdzie tysiące dzieci jako położnik i sprzeciwia się homoseksualistom, ale nie chce, aby państwo definiowało w konstytucji czym jest małżeństwo (straszne, straszne) oraz sprzeciwia się regulacjom aborcyjnym rządu federalnego (a co ma do tego Waszyngton?).
Rzeczywiście, Paul jest strasznym odszczepieńcem, nie jest prawicowym zamordystą i nie opowiada się za uczynieniem katolicyzmu religią państwową oraz nie chce wszystkiego regulować prawem.
Niepokojąco robi się jednak dopiero wówczas, gdy Salwowski zabiera się do całościowego ukazania, dlaczego libertarianizm jest heretycki i powinien jak najszybciej spłonąć na prawicowym stosie. Jego wynurzenia pochłonęły aż trzy osobne artykuły, w których krok po kroku rzekomo pokazuje, że prawdziwy prawicowy katolik powinien wyrzec się libertarianizmu tak samo jak Szatana.
W pewnym momencie totalniak z konserwatyzm.pl prezentuje taką oto wypowiedź:
" Z pewnością w naszym kręgu kulturowym prawodawstwo chyba już wszystkich krajów zniosło karalność wielu niemoralnych czynów, których istota nie polega na naruszaniu wolności innych dorosłych osób. Tak też od dziesięcioleci legalne są: homoseksualizm, nierząd, cudzołóstwo, prostytucja, pornografia, onanizm, orgie seksualne."
A więc tak! Onanizm i orgie seksualne trzeba zwalczać prawnie!!
Policja powinna utworzyć specjalne komórki ds. zwalczania onanizmu i surowo karać obywateli. Skrytym onanistom mówi stanowcze nie!
To temat na inną dyskusję, ale warto prześledzić, co o Ronie Paulu piszą polscy pobożni socjaliści. Najczęściej piszą to samo, co "National Review" - że jest ekscentryczny, że marzycielski oraz że chęć wycofania wojsk USA z całego świata to objaw jakiegoś lewackiego pomylenia. Tak pisze "Gazeta Polska", tak pisze "Nasz Dziennik" i mało znany szerszej publiczności portal zamordystów konserwatyzm.pl.
Niejaki Mirosław Salwowski (nie znam go dokładnie, ale po lekturze jego tekstów nie żałuję) poświęcił nawet niedawno czas na wykazanie, że "prawdziwy katolik" na Rona Paula nie powinien w ogóle głosować. Pozornie, uważa publicysta konserwatyzm.pl, Paul może się wydawać postacią głoszącą poglądy spójne z prawicą, ale to nieprawda. Paul odebrał wprawdzie tysiące dzieci jako położnik i sprzeciwia się homoseksualistom, ale nie chce, aby państwo definiowało w konstytucji czym jest małżeństwo (straszne, straszne) oraz sprzeciwia się regulacjom aborcyjnym rządu federalnego (a co ma do tego Waszyngton?).
Rzeczywiście, Paul jest strasznym odszczepieńcem, nie jest prawicowym zamordystą i nie opowiada się za uczynieniem katolicyzmu religią państwową oraz nie chce wszystkiego regulować prawem.
Niepokojąco robi się jednak dopiero wówczas, gdy Salwowski zabiera się do całościowego ukazania, dlaczego libertarianizm jest heretycki i powinien jak najszybciej spłonąć na prawicowym stosie. Jego wynurzenia pochłonęły aż trzy osobne artykuły, w których krok po kroku rzekomo pokazuje, że prawdziwy prawicowy katolik powinien wyrzec się libertarianizmu tak samo jak Szatana.
W pewnym momencie totalniak z konserwatyzm.pl prezentuje taką oto wypowiedź:
" Z pewnością w naszym kręgu kulturowym prawodawstwo chyba już wszystkich krajów zniosło karalność wielu niemoralnych czynów, których istota nie polega na naruszaniu wolności innych dorosłych osób. Tak też od dziesięcioleci legalne są: homoseksualizm, nierząd, cudzołóstwo, prostytucja, pornografia, onanizm, orgie seksualne."
A więc tak! Onanizm i orgie seksualne trzeba zwalczać prawnie!!
Policja powinna utworzyć specjalne komórki ds. zwalczania onanizmu i surowo karać obywateli. Skrytym onanistom mówi stanowcze nie!
wtorek, 28 lutego 2012
Fronda doi podatnika
Luty to tradycyjnie miesiąc ogłoszenia wyników państwowych dotacji dla czasopism i dotacji. W zeszłym roku zarządzający całym przedsięwzięciem Instytut Literacki w Krakowie obciął prawicowym pismom dotację, na co prawicowi celebryci odpowiedzieli listem otwartym w obronie wolności słowa (a jakże!). Igor Janke zaprotestował u ministra Zdrojewskiego i ostatecznie podatkowe ochłapy trafiły nie tylko w ręce "Tygodnika Powszechnego", "Więzi", "Znaku", "Lampy", "Midraszu" i tym podobnych pism, ale także do pobożnych socjalistów.
W tym roku kilka milionów złotych trafiło przede wszystkim do rozmaitych lewicowych pism w stylu "Krytyka Polityczna", ale sporo obłowiła się także "Fronda" Tomasza Terlikowskiego. Oto lista projektów, na które pobożni socjaliści z "Frondy" wzięli w 2012 kasę podatnika:
Swoją drogą, "Fronda" wydoiła z państwowej kasy niewiele mniej niż "Krytyka polityczna". "KP" wydaje dzieła Brzozowskiego, a "Fronda" książkę o innej twarzy Brzozowskiego. Za cały ten pseudo-spór zapłacimy wszyscy kilkadziesiąt tysięcy złotych.Oprócz "Frondy" kasę dostało też "Christianitas", Fundacja Republikańska, "Czterdziesty i cztery" oraz Fundacja Świętego Mikołaja.
Jedno jest pewne - w najbliższych miesiącach czeka nas prawdziwy zalew literatury spod znaku pobożnego socjalizmu.
W tym roku kilka milionów złotych trafiło przede wszystkim do rozmaitych lewicowych pism w stylu "Krytyka Polityczna", ale sporo obłowiła się także "Fronda" Tomasza Terlikowskiego. Oto lista projektów, na które pobożni socjaliści z "Frondy" wzięli w 2012 kasę podatnika:
- "Spór o Rymkiewicza", red. Grzegorz Górny - 40 000.00zł;
- K. Chesterton, "Obrona wiary" (wybór eseistyki) - 40 000.00zł;
- Maciej Iłowiecki "Pilnowanie strażników" 40 000.00zł;
- "Inna twarz Brzozowskiego", red. Maciej Urbanowski (wybór publicystyki) - 20 000.00zł;
- "Rozmowy z kompozytorami" (tytuł roboczy), red. Joanna Lichocka;
- Marek i Wojciech Wareccy, "Pożeracze mózgów";
- Wyd. w latach 2012-2014, 12 n-rów kwart. FRONDA w formie papierowej i elektroniczne.
Swoją drogą, "Fronda" wydoiła z państwowej kasy niewiele mniej niż "Krytyka polityczna". "KP" wydaje dzieła Brzozowskiego, a "Fronda" książkę o innej twarzy Brzozowskiego. Za cały ten pseudo-spór zapłacimy wszyscy kilkadziesiąt tysięcy złotych.Oprócz "Frondy" kasę dostało też "Christianitas", Fundacja Republikańska, "Czterdziesty i cztery" oraz Fundacja Świętego Mikołaja.
Jedno jest pewne - w najbliższych miesiącach czeka nas prawdziwy zalew literatury spod znaku pobożnego socjalizmu.
poniedziałek, 6 lutego 2012
A priori sprawiedliwości. Libertariańska teoria prawa.
Dziś odpuścimy trochę pobożnym socjalistom i poświęcimy wpis reklamie.
Parę dni temu ukazał się mój e-book pt. "A priori sprawiedliwości. Libertariańska teoria prawa."
Najtaniej można ją kupić tu:
Ze wszech miar polecam Wam ją jako efekt mojej wielomiesięcznej pracy i przemyśleń. Szczerze mówiąc, książki tego rodzaju nie było dotychczas ani po polsku ani po angielsku. Wiele osób pisało o prawie fragmentarycznie, ale nikt nie zebrał tego "do kupy" tak jak ja. Nawet Hoppe i Rothbard (ten drugi napisał "Etykę wolności" jeszcze przed przybyciem Hoppego i brak w niej teorii argumentacji).
Jeżeli się z nią nie zgadzacie - piszcie do mnie: jwozinski@gmail.com.
Bardzo jestem ciekaw Waszej opinii o niej.
Parę dni temu ukazał się mój e-book pt. "A priori sprawiedliwości. Libertariańska teoria prawa."
Najtaniej można ją kupić tu:
Ze wszech miar polecam Wam ją jako efekt mojej wielomiesięcznej pracy i przemyśleń. Szczerze mówiąc, książki tego rodzaju nie było dotychczas ani po polsku ani po angielsku. Wiele osób pisało o prawie fragmentarycznie, ale nikt nie zebrał tego "do kupy" tak jak ja. Nawet Hoppe i Rothbard (ten drugi napisał "Etykę wolności" jeszcze przed przybyciem Hoppego i brak w niej teorii argumentacji).
Jeżeli się z nią nie zgadzacie - piszcie do mnie: jwozinski@gmail.com.
Bardzo jestem ciekaw Waszej opinii o niej.
Subskrybuj:
Posty (Atom)