Uchodźcy z Bliskiego Wschodu
przedostają się do Europy Zachodniej dokładnie tymi kanałami, którymi życzą
sobie Stany Zjednoczone.
Nie ma chyba obecnie Polaka
korzystającego z mediów społecznościowych, który w ten, czy inny sposób nie
odwołałby się do kwestii napływających z Bliskiego Wschodu osób, szukających w
Europie azylu. O uchodźcach mówią wszyscy i wszędzie, gdyż po raz pierwszy we
współczesnej historii Polski problem ludności islamskiej zalewającej od kilku
dekad Stary Kontynent dotknął bezpośrednio także Polski, mającej wedle unijnych
dyrektyw przyjąć nawet 10 tysięcy uchodźców.
Polacy, zgodnie z tradycją, podzieli
się na dwa obozy: pro- i antyimigrancki. I choć racja wydaje się być po stronie
osób występujących przeciwko przyjmowaniu obcych kulturowo uchodźców, wydaje
się, że w całym sporze górę biorą ostatecznie amerykańskie władze, które
starannie zaplanowały całą sytuację i ogromnie cieszą się z tego, że Europa
destabilizuje się ideowo i politycznie.
Przede wszystkim, mało kto zadaje
sobie pytanie, dlaczego uchodźcy napływają właśnie przez terytorium Węgier, a
wcześniej Serbii i Macedonii. Osoby organizujące przerzut nie czynią tego bez
namysłu. Skoro celem są Niemcy, Francja, czy Włochy, dlaczego trasa „migracji”
biegnie przez właśnie przez Węgry? Do Niemiec można się przecież dostać co
najmniej kilkoma alternatywnymi trasami.
Bardzo często zapomina się, że
nielegalny przerzut ludności do krajów bogatego Zachodu to dobrze zorganizowany
interes, którym nie zajmują się przypadkowi ludzie. W tym konkretnym przypadku
przerzut został z całą pewnością zlecony przez Państwo Islamskie (ISIS), które
pragnie w ten sposób dokonać „eksportu” swojej mahometańskiej rewolucji
politycznej do krajów Europy Zachodniej.
Jest bardziej niż zastanawiającą
kwestią to, że uchodźcy uciekający przed ISIS-em nie zbiegają np. na Półwysep
Arabski. To prawda, że od krajów Półwyspu Arabskiego dzieli ich właśnie ISIS,
lecz przecież istnieją szlaki pozwalające na okrążenie tych terytoriów. A jeśli
nawet przyjmiemy tłumaczenie, że sunnici z Syrii i Libanu nie chcą uciekać do
szyitów Arabii Saudyjskiej, pozostaje wciaż jeszcze kilkadziesiąt innych państw
na Bliskim Wschodzie i w Afryce Północnej, w których spotkać można wielomilionowe
populacje sunnitów. Kwestią oczywistą jest to, że w krajach tych nie można
liczyć nawet na ułamek pomocy socjalnej, jaka czeka w Europie, lecz Europa jest
odległa, a przerzut trwa dość długo. Prawdziwi uchodźcy myślą przede wszystkim
o ocaleniu życia, a dopiero później o docelowym miejscu spędzenia reszty życia.
ISIS bardzo zależy więc, aby uciekinierzy zalewali Europę i ją destabilizowali.
Obecnie dominuje przekonanie, że Państwo
Islamskie powstało w wyniku wielu fatalnych błędów, jakich Amerykanie dopuścili
się na Bliskim Wschodzie, wszczynając wojny, ingerując w politykę wewnętrzną
tamtejszych krajów oraz próbując zaszczepić demokrację na islamistycznym
gruncie. Jest w tym wszystkim nieco prawdy, lecz o wiele bardziej prawdopodobna
wydaje się hipoteza, że ISIS jest tworem samych Amerykanów, którzy przy jego
pomocy starają się osiągać różnego rodzaju cele polityczne.
Pierwowzorem ISIS-u była Al-Kaida,
której głównym sponsorem była przez lata Arabia Saudyjska i amerykańskie służby
specjalne. Stany Zjednoczone to najpotężniejsze w historii imperium, które
politykę podbojów gospodarczych realizuje przy pomocy „spontanicznych” ruchów
społecznych i terrorystycznych, które jednak co jakiś czas się zużywają.
Dlatego właśnie na początku 2014 roku pojawiło się wcześniej nikomu nie znane
Państwo Islamskie, które pomogło odłożyć do lamusa zużytą Al-Kaidę, która wcześniej
posłużyła jako pretekst do inwazji na Afganistan oraz globalnej „wojny z
terroryzmem”.
W 2011 roku w Syrii wybuchła inspirowana przez
USA wojna domowa, którą w mediach próbowano przedstawiać jako wyraz buntu
przeciwko krwawym rządom Hafiza al-Asada. W rzeczywistości jednak konflikt ten
był karą dla dyktatora, który nie chciał dopuścić do zaistnienia kluczowego z
punktu widzenia USA interesu w postaci gazociągu, który miałby przebiegać od
Turcji (połączonej systemem gazociągów z Europą Zachodnią) przez terytorium
Syrii, Jordanii aż do Morza Czerwonego. Na pograniczu Syrii, Izraela i Jordanii
odkryto w 2009 roku bardzo bogate złoża gazu, którego wydobyciem nie mogły się
przecież zgodnie z amerykańską racją stanu zająć miejscowe kraje.
Za al-Asadem ujęła się Rosja, która straciłaby
wówczas sporą część rynku w Europie. Co ciekawe, bojownicy Państwa Islamskiego
zdążyli już nawet publicznie ostrzec państwo rządzone przez Putina, że on także
jest ich wrogiem. ISIS nie jest więc żadnym spontanicznie powstałym organizmem,
lecz sterowanym z Waszyngtonu i przez Waszyngton finansowany projektem mającym
na celu umożliwienie realizacji rozmaitych celów.
Po zakończeniu II wojny światowej
podobną rolę spełniał Związek Radziecki, który przecież nie tylko powstał przy
pomocy amerykańskich pieniędzy (finansowaniem rewolucji zajmował się m.in. bank
Kuhn&Loeb oraz liczne niemieckie banki), lecz później w został reanimowany
w 1941 roku przy pomocy mamucich dostaw broni i surowców dokonywanych przez
Alaskę i Syberię. Do 1991 roku Sowieci stanowili dla amerykańskiego imperium
najbardziej bagatelny pretekst do tego, aby co roku kolonizować ekonomicznie i
militarnie kolejne państwa na świecie. W niektórych krajach faktycznie istniały
ogniska zapalne komunizmu, lecz w wielu z nich zostały bardzo zręcznie
podsycone i podrasowane przez CIA. Cały Zachód kibicował USA, które walczyło z
„imperium zła”.
Po upadku ZSRR nowym i naczelnym
wrogiem Stanów Zjednoczonych stał się bogaty w ropę świat islamski, w którym
służby specjalne Wujka Sama wprowadziły w życie dobrze przećwiczoną strategię w
postaci finansowania skrajnych grup, podsycania atmosfery zagrożenia, przy
pomocy zamachów terrorystycznych lub innych aktów przemocy oraz tworzenia w
mediach atmosfery powszechnego przeświadczenia, że tylko amerykańskie wojsko i
państwo jest w stanie ochronić „nas” przed czającym się wszędzie zagrożeniem.
ISIS doskonale spełnia swoje zadanie, a medialność dokonywanych przez niego
egzekucji skłania ku opinii, że to dobrze przeszkoleni fachowcy.
Rzecz jasna, ISIS zachowuje pewną
niezależność, a być może nawet do pewnego stopnia wymknął się spod kontroli
Waszyngtonu i CIA dokładnie tak, jak bolszewicy wymknęli się spod kontroli po
rewolucji październikowej. Ostatecznie jednak siła militarna tego państwa jest
niczym wobec potęgi USA, a jego sfera wpływów rozciąga się z dala od terytorium
zamieszkałego przez Amerykanów.
Bliski Wschód jest za to blisko
Europy, co jednak jest dla USA nawet korzystne, gdyż ich własna potęga oparta
jest na imperium walutowym dolara. Wspólna waluta europejska stanowi wciąż
największe zagrożenie dla waluty amerykańskiej, dlatego z punktu widzenia
amerykańskiego państwa zawirowania wewnętrzne w Europie – mateczniku dawnych
imperiów – są do pewnego stopnia korzystne.
Zasadniczo jednak Stany Zjednoczone
ogromnie zyskują na obecnej sytuacji przede wszystkim na polu psychologicznym i
ideowym. Obawiający się fali imigrantów i terrorystów Europejczycy ze zgrozą
obserwują bierność i głupotę miejscowych rządów, które udają, że napływający na
Stary Kontynent dżihadyści są pokojowo nastawieni do świata. W odróżnieniu od
europejskich państw, amerykański Lewiatan wydaje się być ogromną potęgą, która
na Bliskim Wschodzie dokonywała już dziesiątek skutecznych interwencji
militarnych i która jako jedyna będzie w stanie powstrzymać mahometańską
nawałę. Stany Zjednoczone chcą, by cała kultura Zachodu widziały w nich obrońcę
cywilizacji.
Na taki właśnie efekt psychologiczny
liczy amerykańskie państwo – czy chcemy czy nie jesteśmy obecnie tylko pionkiem
na jego szachownicy.
Jakub
Wozinski