wtorek, 8 września 2015

Kukułcze jajo USA





         Uchodźcy z Bliskiego Wschodu przedostają się do Europy Zachodniej dokładnie tymi kanałami, którymi życzą sobie Stany Zjednoczone.
            Nie ma chyba obecnie Polaka korzystającego z mediów społecznościowych, który w ten, czy inny sposób nie odwołałby się do kwestii napływających z Bliskiego Wschodu osób, szukających w Europie azylu. O uchodźcach mówią wszyscy i wszędzie, gdyż po raz pierwszy we współczesnej historii Polski problem ludności islamskiej zalewającej od kilku dekad Stary Kontynent dotknął bezpośrednio także Polski, mającej wedle unijnych dyrektyw przyjąć nawet 10 tysięcy uchodźców.
            Polacy, zgodnie z tradycją, podzieli się na dwa obozy: pro- i antyimigrancki. I choć racja wydaje się być po stronie osób występujących przeciwko przyjmowaniu obcych kulturowo uchodźców, wydaje się, że w całym sporze górę biorą ostatecznie amerykańskie władze, które starannie zaplanowały całą sytuację i ogromnie cieszą się z tego, że Europa destabilizuje się ideowo i politycznie.
            Przede wszystkim, mało kto zadaje sobie pytanie, dlaczego uchodźcy napływają właśnie przez terytorium Węgier, a wcześniej Serbii i Macedonii. Osoby organizujące przerzut nie czynią tego bez namysłu. Skoro celem są Niemcy, Francja, czy Włochy, dlaczego trasa „migracji” biegnie przez właśnie przez Węgry? Do Niemiec można się przecież dostać co najmniej kilkoma alternatywnymi trasami.
            Bardzo często zapomina się, że nielegalny przerzut ludności do krajów bogatego Zachodu to dobrze zorganizowany interes, którym nie zajmują się przypadkowi ludzie. W tym konkretnym przypadku przerzut został z całą pewnością zlecony przez Państwo Islamskie (ISIS), które pragnie w ten sposób dokonać „eksportu” swojej mahometańskiej rewolucji politycznej do krajów Europy Zachodniej.
            Jest bardziej niż zastanawiającą kwestią to, że uchodźcy uciekający przed ISIS-em nie zbiegają np. na Półwysep Arabski. To prawda, że od krajów Półwyspu Arabskiego dzieli ich właśnie ISIS, lecz przecież istnieją szlaki pozwalające na okrążenie tych terytoriów. A jeśli nawet przyjmiemy tłumaczenie, że sunnici z Syrii i Libanu nie chcą uciekać do szyitów Arabii Saudyjskiej, pozostaje wciaż jeszcze kilkadziesiąt innych państw na Bliskim Wschodzie i w Afryce Północnej, w których spotkać można wielomilionowe populacje sunnitów. Kwestią oczywistą jest to, że w krajach tych nie można liczyć nawet na ułamek pomocy socjalnej, jaka czeka w Europie, lecz Europa jest odległa, a przerzut trwa dość długo. Prawdziwi uchodźcy myślą przede wszystkim o ocaleniu życia, a dopiero później o docelowym miejscu spędzenia reszty życia. ISIS bardzo zależy więc, aby uciekinierzy zalewali Europę i ją destabilizowali.
            Obecnie dominuje przekonanie, że Państwo Islamskie powstało w wyniku wielu fatalnych błędów, jakich Amerykanie dopuścili się na Bliskim Wschodzie, wszczynając wojny, ingerując w politykę wewnętrzną tamtejszych krajów oraz próbując zaszczepić demokrację na islamistycznym gruncie. Jest w tym wszystkim nieco prawdy, lecz o wiele bardziej prawdopodobna wydaje się hipoteza, że ISIS jest tworem samych Amerykanów, którzy przy jego pomocy starają się osiągać różnego rodzaju cele polityczne.
            Pierwowzorem ISIS-u była Al-Kaida, której głównym sponsorem była przez lata Arabia Saudyjska i amerykańskie służby specjalne. Stany Zjednoczone to najpotężniejsze w historii imperium, które politykę podbojów gospodarczych realizuje przy pomocy „spontanicznych” ruchów społecznych i terrorystycznych, które jednak co jakiś czas się zużywają. Dlatego właśnie na początku 2014 roku pojawiło się wcześniej nikomu nie znane Państwo Islamskie, które pomogło odłożyć do lamusa zużytą Al-Kaidę, która wcześniej posłużyła jako pretekst do inwazji na Afganistan oraz globalnej „wojny z terroryzmem”.
             W 2011 roku w Syrii wybuchła inspirowana przez USA wojna domowa, którą w mediach próbowano przedstawiać jako wyraz buntu przeciwko krwawym rządom Hafiza al-Asada. W rzeczywistości jednak konflikt ten był karą dla dyktatora, który nie chciał dopuścić do zaistnienia kluczowego z punktu widzenia USA interesu w postaci gazociągu, który miałby przebiegać od Turcji (połączonej systemem gazociągów z Europą Zachodnią) przez terytorium Syrii, Jordanii aż do Morza Czerwonego. Na pograniczu Syrii, Izraela i Jordanii odkryto w 2009 roku bardzo bogate złoża gazu, którego wydobyciem nie mogły się przecież zgodnie z amerykańską racją stanu zająć miejscowe kraje.
Za al-Asadem ujęła się Rosja, która straciłaby wówczas sporą część rynku w Europie. Co ciekawe, bojownicy Państwa Islamskiego zdążyli już nawet publicznie ostrzec państwo rządzone przez Putina, że on także jest ich wrogiem. ISIS nie jest więc żadnym spontanicznie powstałym organizmem, lecz sterowanym z Waszyngtonu i przez Waszyngton finansowany projektem mającym na celu umożliwienie realizacji rozmaitych celów.
            Po zakończeniu II wojny światowej podobną rolę spełniał Związek Radziecki, który przecież nie tylko powstał przy pomocy amerykańskich pieniędzy (finansowaniem rewolucji zajmował się m.in. bank Kuhn&Loeb oraz liczne niemieckie banki), lecz później w został reanimowany w 1941 roku przy pomocy mamucich dostaw broni i surowców dokonywanych przez Alaskę i Syberię. Do 1991 roku Sowieci stanowili dla amerykańskiego imperium najbardziej bagatelny pretekst do tego, aby co roku kolonizować ekonomicznie i militarnie kolejne państwa na świecie. W niektórych krajach faktycznie istniały ogniska zapalne komunizmu, lecz w wielu z nich zostały bardzo zręcznie podsycone i podrasowane przez CIA. Cały Zachód kibicował USA, które walczyło z „imperium zła”.
            Po upadku ZSRR nowym i naczelnym wrogiem Stanów Zjednoczonych stał się bogaty w ropę świat islamski, w którym służby specjalne Wujka Sama wprowadziły w życie dobrze przećwiczoną strategię w postaci finansowania skrajnych grup, podsycania atmosfery zagrożenia, przy pomocy zamachów terrorystycznych lub innych aktów przemocy oraz tworzenia w mediach atmosfery powszechnego przeświadczenia, że tylko amerykańskie wojsko i państwo jest w stanie ochronić „nas” przed czającym się wszędzie zagrożeniem. ISIS doskonale spełnia swoje zadanie, a medialność dokonywanych przez niego egzekucji skłania ku opinii, że to dobrze przeszkoleni fachowcy.
            Rzecz jasna, ISIS zachowuje pewną niezależność, a być może nawet do pewnego stopnia wymknął się spod kontroli Waszyngtonu i CIA dokładnie tak, jak bolszewicy wymknęli się spod kontroli po rewolucji październikowej. Ostatecznie jednak siła militarna tego państwa jest niczym wobec potęgi USA, a jego sfera wpływów rozciąga się z dala od terytorium zamieszkałego przez Amerykanów.
            Bliski Wschód jest za to blisko Europy, co jednak jest dla USA nawet korzystne, gdyż ich własna potęga oparta jest na imperium walutowym dolara. Wspólna waluta europejska stanowi wciąż największe zagrożenie dla waluty amerykańskiej, dlatego z punktu widzenia amerykańskiego państwa zawirowania wewnętrzne w Europie – mateczniku dawnych imperiów – są do pewnego stopnia korzystne.
            Zasadniczo jednak Stany Zjednoczone ogromnie zyskują na obecnej sytuacji przede wszystkim na polu psychologicznym i ideowym. Obawiający się fali imigrantów i terrorystów Europejczycy ze zgrozą obserwują bierność i głupotę miejscowych rządów, które udają, że napływający na Stary Kontynent dżihadyści są pokojowo nastawieni do świata. W odróżnieniu od europejskich państw, amerykański Lewiatan wydaje się być ogromną potęgą, która na Bliskim Wschodzie dokonywała już dziesiątek skutecznych interwencji militarnych i która jako jedyna będzie w stanie powstrzymać mahometańską nawałę. Stany Zjednoczone chcą, by cała kultura Zachodu widziały w nich obrońcę cywilizacji.
            Na taki właśnie efekt psychologiczny liczy amerykańskie państwo – czy chcemy czy nie jesteśmy obecnie tylko pionkiem na jego szachownicy.

Jakub Wozinski